Relacja: Serpent Sermon Tour 2012
Serpent Sermon Tour 2012
Marduk
Immolation
Heaving Earth
Forsaken World
30.08.2012 – Warszawa, Klub Progresja
Serpent Sermon Tour to zacna inicjatywa Massive Music by sprowadzić do naszego pięknego kraju zespoły światowej klasy, które jednak bywają u nas rzadziej niż co roku. Jak dobrze kojarze fakty to obie gwiazdy były w Stolicy dokładnie 4 lata temu. Immolation jako headliner z Melechesh i paroma innymi a Marduk na Metal Feście wraz z Morbid Angel i Kataklysm. Właściwie to tamte koncerty były bardzo zbliżone do tegorocznych lecz mam wrażenie, że Amerykanie dali wtedy bardziej do pieca. Mimo wszystko…
Koncert takiego zespołu jak Immolation zawsze wzbudza wiele emocji a podniecenie sięga zenitu. Kiedy już pojawiają się na scenie, wszystko staje się jasne. Tak samo było tym razem. Nie specjalnie przeszkadzało mi średnie nagłośnienie bo ich death metalowe misterium przyćmiewa wszystkie niedogodności. Setlista nie była nadto zaskakująca ale jednocześnie można było cieszyć facjatę. Zagrali między innymi „Into Everlasting Fire”, „A Glorious Epoch”, „Swarm Of Terror”, „Dawn Of Possession” czy „What They Bring”. Oczywiście nie mogło się obyć bez skandowania „Father You’re Not A Father” i głód publiczności został w końcu zaspokojony po tym jak Vigna drocząc się z zebranymi, odegrał pierwszy riff. „No Jesus No Beast” był uroczym i wręcz romantycznym dopełnieniem przyjemnego wieczora tak samo jak i „Close To A World Below”. Czego zabrakło? Brakowało mi porządnego nagłośnienia Ross’a bo na ogół marnie przebijał się przez ścianę dźwięku. Koncerty Immolation to coś więcej niż tylko koncert. To niemal jak spotkanie ze znajomymi, których dawno nie widzieliście i macie dużo do nadrobienia. Potrafią was zainspirować i natchnąć do działania. Wrażenie jest tym większe, kiedy się wie, jacy to sympatyczni ludzie. Bardzo dobry koncert a wyczyny ekwilibrystyczne Vigny, jak zwykle – bezcenne.
Po niedługiej przerwie w oparach dymu i przy dźwiękach introdukcji, na scenie pojawił się Marduk. Chwilę potem do głosu doszła wysunięta na przód gitara a wokal został gdzieś w tyle i tak to trwało przez dłuższą chwilę. Po jakimś czasie proporcje się odwróciły co wcale nie wpłynęło na poprawę ogólnego wrażenia. Cóż można powiedzieć o występie takiego zespołu? Poruszenie sceniczne raczej znikome. Daleko idące zadymienie przykryło całą scenę ale wyglądało dość dobrze. Sam gig był dość ociężały i wskazywał na brak dynamiki. Nie było źle, jednak można było się spodziewać czegoś więcej. Swoją drogą, Szwedzi mają dziwną manierę do przeciągania w nieskończoność przerw między kompozycjami. Za każdym razem odpalają te samo interludium i zbierają się do następnego wałka. Może trochę dramatyzuje bo ten czas i tak był znacznie krótszy niż podczas wspomnianego Metal Festu ale dziwne to rozwiązanie. W moim odczuciu wpływa niekorzystnie na odbiór całości. Występ solidny a bis jakiś taki, wymuszony. Nawet pozostała publika nie była specjalnie pewna czy skandować „Marduk”… Koncert zaliczam do udanych bo zobaczyć Immolation jest warto za każdą cenę a i organizacja była sprawna, gdyż około godziny 20, kiedy przybyłem na miejsce, Amerykanie już zaczynali krzyżować niewiernych. Z tego powodu nawet nie wiem co faktycznie zagrało wcześniej, jako że Sinate miało wypaść z trasy. Tak czy inaczej, Heaving Earth żałować nie będę bo ich debiut nie wzbudził we mnie nic… Żadnych niższych ani wyższych uczuć. Teraz czekać na listopad i grudzień. Będzie się działo…