Relacja: Creatures From The Abyss 2012
CRADLE OF FILTH
GOD SEED
ROTTING CHRIST
DARKEND
22.11.2012
Warszawa, Klub Progresja
Jest taka zasada, że zespoły po których nie spodziewam się szału na scenie, urywają mi łeb. Może to zabawne ale opieram swoją tezę na wspaniałym koncercie Dimmu Borgir. Miałem choć cień nadziei, że skoro Cradle jest równie doświadczonym co profesjonalnym zespołem to zrobi wielkie szoł ale cóż…
Wieczór rozpoczął włoski Darkend. Prezentują raczej monotonny, melodyjny black metal, który opiera się bardziej na wizualnej stronie i wykonywaniu powtarzających się czynności aniżeli na muzycznym przekazie. Były modły, zapalanie świeczek, korona cierniowa i zakrwawione prześcieradło (?). Generalnie z płyty słucha się tego lepiej a na żywo ciężko było w ogóle rozróżnić poszczególne kompozycje. Poruszenie sceniczne bardzo leniwe ale to pewnie chodziło o majestat…
Jak się okazało niedługo potem, jako drugi na scenie miał pojawić się Rotting Christ. Tutaj już spodziewałem się typowego dla Greków zaangażowania i oddania tradycji etc. I co się stało? Według mnie Panowie nie popłynęli a potrafią to robić jak mało kto. Niby było miło i sympatycznie ale jakoś bez polotu. Kompozycje jakoś nie współgrały ze sobą a całości brakowało dynamiki. Jeśli zawitał do Progresji grecki klimat to na pewno nie ten znany z krążków Rotting Christ. Były oczywiście stałe punkty programu jak “Athanati Este” czy “Noctis Era” ale zabrakło np. “Triarchy Of Lost Lovers”. Ja rozumiem, że grają to zawsze ale raczej większość ludzi chciałoby to mimo wszystko usłyszeć. Dobrze, ze Panowie w ogóle sięgnęli po stary materiał (pokroju “Non Serviam”) ale to nie było to samo…
Do występu Brytyjczyków został już tylko God Seed. Rozpoczęcie nieco się przeciągało ale w końcu doszło do skutku. Cóż można napisać o mrocznym black metalu spod znaku Gorgoroth, którego frontmanem jest zdeklarowany homoseksualista? Sam nie wiem… Kto zna / widział kiedykolwiek show tego wyżej wymienionego, wie z czym to się je i nie ma nad czym się rozwodzić. W każdym razie, niemiłosiernie przeciągało się to w czasie i po rozczarowaniu ze strony Greków, wszystkiego mi się odechciało. Złowrogie spojrzenia / wpatrywania się Gaahla może na kogoś działają ale ile można…
Last but not least… sprawcy tego zamieszania czyli Cradle Of Filth. Wyjdzie na to, że jestem malkontentem ale trudno. Dani Filth zabił mnie swoim piskiem. Stojąc po prawej stronie, bliżej sceny, zwyczajnie trudno było to zdzierżyć. Pisk był na tyle głośny i wysoki, że odechciewało się żyć. Po zmianie pozycji na bardziej, centralnie – wycofaną, było trochę lepiej ale o selektywnym dźwięku można było zapomnieć. Poruszenie sceniczne było zdecydowanie bardziej do ludzi a i oświetlenie zyskało z 70% na mocy. Scena rozbłysła milionem świateł gdzie np. Rotting Christ ledwo było widać na scenie. Wiadomo, gwiazda to gwiazda więc i obfite zadymianie nastąpiło. Myślę, że gdyby dać ostro w palnik to można uznać to za koncert życia, natomiast smutna prawda jest taka, że mimo wszystko Kredkom daleko do poziomu Dimmu Borgir a ta pani na klawiszach niech lepiej nie próbuje śpiewać na żywo. W secie nie zabrakło takich utworów jak: Lilith Immaculate, Summer Dying Fast czy Her Ghost In The Fog. Nie zmienia to jednak faktu, że ciężko było wpaść na to co jest aktualnie grane.
Stracony wieczór? Nie do końca. Spodziewałem się czegoś innego ale przynajmniej wiem, że nie będę chciał tego powtarzać kiedy znowu trafią do Polski. Liczyłem na specyficzny klimat “a wyszło jak zawsze”.