Relacja: The Great Mass Over Europe Tour 2013
SEPTICFLESH
FLESHGOD APOCALYPSE
CARACH ANGREN
DESCENDING
18.05.2013
Warszawa, Klub Progresja
Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia tygodnia jak koncert greckiej legendy pokroju Septicflesh. Mimo, że nastrój był raczej ciężki to miałem nadzieję, że to będzie udany wieczór. Nie pomyliłem się ani trochę. Przede wszystkim zaowocował tu bardzo solidny dobór kapel. Greckie Descending zdążyło skończyć przed mym przybyciem co by oznaczało, że koncert rozpoczął się wyjątkowo punktualnie. Zresztą wypadało by pochwalić całą organizację. Przerwy były krótkie i wszystko szło bardzo sprawnie. Gdyby nie komary-ludojady to można by stwierdzić, że było idealnie. Trochę gorzej było od strony technicznej – szczególnie podczas występu Carach Angren. Przede wszystkim, byłem nieco zaskoczony, iż wybór padł na małą scenę. Z drugiej strony, mimo niezłej frekwencji, pod dużą sceną i tak było by pewnie nieco pustawo. Szkoda tylko, że gitara Seregora gdzieś znikła w tle. Perkusja zdominowała powietrze choć i klawisze dawały radę się przebić. Trochę szkoda bo Holendrzy grają dość zróżnicowany, symfoniczny black. Mają sporo zatrzymań i teatralnych wstawek. Wokale jeszcze jako tako zaistniały ale ciężko było wychwycić charakterystykę ze studyjnych nagrań. Sceniczne poruszenie adekwatne do przyjęcia przez publikę, która zadziwiająco entuzjastycznie reagowała na poczynania Carach Angren. Mnie ich występ nieco znużył z racji niedogodności brzmieniowych.
Niedługa przerwa na tzw. „step out” i wszyscy wypatrywali Włochów z Fleshgod Apocalypse. Tutaj z brzmieniem też lekko nie było bo chórki zostały utopione a potem pogrzebane żywcem (jak i growl Tommaso zresztą). Jednakże sama muzyka lepiej się przyjęła i pod sceną kilka razy się zakotłowało. Trzeba przyznać, że tym razem Włosi mieli najlepsze przyjęcie z trzech koncertów na których miałem okazję być. Przypuszczam, że i publiczność była znacznie bardziej ukierunkowana na zespoły tego wieczora. Panowie dali z siebie wszystko i mimo małej sceny, zatrzęśli klubem. Ogółem występ udany bo i muzyka „lekka i przyjemna” dla ucha, jednak nagłośniona tak słabo jak zawsze.
Powoli zbliżało się grande finale i mistyczne spotkanie z Septicflesh. Na scenie pojawiły się gustowne banerki i napięcie rosło. Ekipa Spirosa nie dała na siebie długo czekać. Już od pierwszych sekund „The Vampire From Nazareth” powróciła moja fascynacja tym zespołem. Wszystkie żale i smutki odeszły w dal. Ekscytację wytworzonym klimatem i kontaktem z publicznością można przyrównać do starych koncertów Rotting Christ. Gęsta atmosfera poparta była przez euforię publiczności i nieustanne skandowanie nazwy zespołu. Panowie byli ewidentnie uradowani takim przyjęciem i pieszczotliwie zwracali się do zebranych w klubie. Po kilku „motafukerach”, bezsprzecznie skradli serca maniakom. Wywołali także wall of death podczas „Persepolis” co jest niezłym wyczynem na tak małej przestrzeni. Widziałem to po raz pierwszy w tym klubie. Zespół skupił się oczywiście na „The Great Mass” powołując do życia takie kompozycje jak „A Great Mass Of Death”, epicki „Pyramid God”, „Five-pointed Star” czy „Oceans Of Grey”. Wszystkie gestykulacje i strzelanie z basu przez Spirosa, wyglądały bardzo efektownie a wyznawanie miłości wiernym stało się czymś powszechnym. Przyjęliśmy komunię („było „Communion” a jakże!) i nakazano nam grzeszyć więcej. Na bis nie zabrakło wywoływanego przez cały koncert: „Anubis”. Zaprawdę, koncertowy potwór jak i cały Septicflesh. Wspaniała jakość za bezcen, chciałoby się rzec. Wielkie doświadczenie Greków przełożyło się na niezapomniane doznania. Wielka uczta na Wielkiej Mszy. Inne lecz nie wymienione wyżej, pojawiły się: „Virtues Of The Beast”, „Unbeliever”, „Lovecraft’s Death” i “We, The Gods”. No i niech to teraz ktoś przebije…