Relacja 4.03.2012 Suffocation
SUFFOCATION
UNBORN SUFFER
FEROSITY
4.03.2012 – Warszawa, Klub Progresja
Suffocation jest zawsze pozycją obowiązkową w moim koncertowym terminarzu. Tym razem dane mi było zobaczyć ich po raz trzeci a i tak było to zupełnie nowe doświadczenie. Jednak po kolei. Koncert miał około pół godziny opóźnienia czyli bez tragedii jak na krajowe standardy. Pierwszym rozweselaczem miał być Ferosity. Brzmienie zdecydowanie czytelne a i muzyka dobrze „wpadająca w ucho”. Zresztą ciężko było się spodziewać czegoś innego po zespole z dwoma naprawdę konkretnymi krążkami. Jedyne co mogło się nie podobać to słaby kontakt z publiką i trochę rutynowe podejście do tematu.
Drudzy na scenie objawili się Unborn Suffer z Bydgoszczy. Wywołali u mnie skrajne emocje. Ich kawałki mają świeży wydźwięk i wyjątkowo dobrze się ich słucha na żywo. Mają też świetne zagrywki basowe, które rzeczywiście wnoszą wiele do kompozycji. Powiedzcie mi tylko po chuj grać 10-cio sekundowe „etiudy” czy jak to oni nazywają. Raz można bo może ma to w jakimś sensie – jajcarski wydźwięk ale już dwa i więcej – takie numery, wydają się być przegięciem. Wpływa to negatywnie na dynamikę występu bo po 10 sekundach grania następuje kolejne 10 sekund przerwy i jesteśmy skutecznie wybijani z rytmu. Mimo wszystko, występ zaliczam do udanych. Z pewną dozą nieśmiałości oczekiwałem na rozwój wydarzeń więc dałem radę. Jednym ze smaczków był niezły cover Dying Fetus a konferansjerka gitarzysty była całkowitą odwrotnością Ferosity. Jak to mówią „co za dużo to nie zdrowo” ale nie bądźmy złośliwi. Cieszę się, że zapoznałem się z twórczością Unborn Suffer a jeszcze bardziej cieszyłem się na myśl o Suffocation.
Przerwy pomiędzy kapelami mieściły się w granicach rozsądku i podobnie było w wypadku Suffo. Tu jednak spore zaskoczenie dla mnie – jako osoby nie zaznajomionej z tematem. W trakcie przygotowań do występu na scenie pojawił się Bill Robinson czyli nikt inny jak wokalista zacnego Decrepit Birth. Wpierw myślałem, że może pomaga chłopakom w trasie jednak okazało się, że Frank musiał wrócić do swojego kraju załatwić jakieś „sprawy”. No cóż – zawsze to jakaś odmiana a że panowie lubią nasz kraj to jestem więcej niż pewny, że wrócą niebawem w pełnym składzie. Miejsce przy barierce zostało zajęte a mój łeb czekał na dekapitację. Nie inaczej się stało! Suffo wykonali set przepleciony wieloma klasycznymi numerami, nie skupiając się nadto na nowych dokonaniach (jedynie „Abomination Reborn”). Co poza tym? „Effigy Of The Forgotten”, „Suspended In Tribulation”, „Breeding The Spawn”, „Liege Of Inveracity”, „Jesus Wept” czy „Torn Into Enthrallment”. Przekrojowo, jak widać – ale ciągle w duchu starego Suffocation. Pomijając mniejsze niedogodności to ja i mój łeb bawiliśmy się przednio. Frekwencja nie powaliła ale nie było to dla mnie zaskoczeniem. Kiedy brakuje front mena i znanych zagranicznych supportów, nie należy spodziewać się oszałamiającej ilości luda. Mi to nie przeszkodziło aby ubawić się po pachy i aby chcieć więcej. Suffocation to klasa sama w sobie i tak już pozostanie mimo, że po długim wywoływaniu zespołu na bis, Bill wyszedł i oświadczył, że więcej numerów nie zna.