Recenzja: Fanthrash – Duality Of Things
FANTHRASH
Duality Of Things (2011)
Polska, Rising Records, Technical Thrash Metal
Słuchałem Fanthrash już z milion razy i mam z nimi problem. Otóż jest to cholernie solidny materiał z ogromem interesujących zagrań technicznych i nie tylko ale jego ogrom mnie przerósł. Chodzi konkretnie o czas trwania „Duality Of Things”. 49 minut to dobry czas jeśli chodzi o płytę typu „włącz i zapomnij” ale w wypadku takiej muzyki, chciałbym siedzieć i imputować sobie dźwięki wysokiej próby wprost do mózgu. Tu jest to o tyle ciężkie, że nie jest łatwo przełknąć taką dawkę, zbyt często wtórnej muzyki, za jednym podejściem. Panowie mają naprawdę wiele obiecujących zrywów jak np. niemalże progresywny „Green Tattoo” czy „Lizard Skeleton”. Ale rażą uszy także takimi ogranymi patentami jak w tytułowym „Duality Of Things” czy „Domino”. Owszem wpadają w ucho ale skoro idziemy ambitnie w kierunku muzyki technicznej to po co zbaczać z tego zajebistego kursu? Mogliśmy mieć polską wersją, kanadyjskiego Quo Vadis a wyszło połączenie Exodus i Kreator z domieszką techniki.
To oczywiście nie jest złe połączenie. Rzekłbym nawet, że bardziej niż zacne ale ja liczyłem na coś wybitnie oryginalnego. Ok zaczynam brzmieć jak malkontent. Fanthrash prezentuje wysoki poziom produkcyjny. Kompozycje są bardzo skrzętnie utkane z mniejszych smaczków, a że jest ich dwanaście to jest w czym wybierać. Mimo wielu złożonych elementów, muzyka doskonale wpada w ucho. Sprzedają nam klasowe rozwinięcia pokroju tego z 2:10min w „Under The Open Sky”, które płynnie przechodzi w solówkę. Od klasy wyższej do podwórkowego grania w „Domino”. Frustrujący jest fakt, że mając taki potencjał Panowie plują taką papką. Wyrzucając te 2 utwory już jesteśmy 10 minut do przodu i nie mamy wrażenia pójścia na skróty. Sprawą dyskusyjną są także wokale. Dyskusyjną ponieważ krążą o nich różne opinie. Ja zaakceptowałem je w pełni i mi nie przeszkadzają ale czasem chciałbym trochę zróżnicowania zaczerpnąć uchem mym. Less natomiast jest wokalistą jednowymiarowym i nie poszerza horyzontu. Wykrzykuje kolejne frazy bez specjalnego przejęcia czy emocji. Jest poprawny ale chciałoby się więcej. Specyfika tej muzyki pozwala jednak w większości przypadków odpuścić wokalowi i postawić na instrumentalne inferno. Perkman Radd za to dodaje kapkę ekstremy do tej przemyślanej, niemalże sterylnej muzy. Jego bębnienie przypomina formę chaotycznej resuscytacji. Ożywia ciało i umysł a przy zbyt dużym natężeniu może przyprawić o opadanie sufitu na łeb. Niezła rytmika i dopasowane brzmienie tworzą z tego materiału, krążek niezwykle spójny. Wyrazisty w formie choć trochę monotonny. Brzmienie jest soczyste i charakterne. Odpuszczając pomniejsze wpadki można by ocenić ich bardzo wysoko ale to by ich nie zmotywowało do nie popełniania takich kompozycji. Bardzo dobry materiał ale oczekuję więcej po następcy.
Intro; Allocation of the Soul; Aggressor; Forced; Duality of Things; Under the Open Sky; Trauma Despotic; Green Tattoo; Lizard Skeleton; Toxic Mind; Domino; Rita from the Hills