Recenzja: Arcturus – Sideshow Symphonies
ARCTURUS
Sideshow Symphonies (2005)
Norwegia, Season Of Mist, Progressive / Avantgarde / Atmospheric Metal
Arcturus… zespół magiczny o którym można by legendy pisać. Choć z drugiej strony po co skoro on sam się do takiego miana kwalifikuje. Nadejścia “Sideshow Symphonies” jakoś specjalnie nie wyczekiwałem. Co więcej, dowiedziałem się o nim ładne dwa miesiące po fakcie. No ale do rzeczy bo jest o czym pisać! Pierwszy i najistotniejszy fakt – Arcturus zmienił w roku 2004 wokalistę. Oyvind postanowił opuścić zespół a na jego miejsce przyjęto ICS Vortex’a czyli nikogo innego jak człowieka odpowiedzialnego za wokale na płytce Borknagar – Quintessence i tym samym basisto-wokalistę Dimmu Borgir. Vortex ma tak charakterystyczną, melodyjną barwę głosu, że braknie mi słów by opisać jak doskonale pasuje do muzyki zawartej na “Sideshow Symphonies”. Czysty wokal na tej płycie jest elementem głównym i najważniejszym. To na nim opierają się wszystkie główne linie melodyczne i cały koncept płyty. Przyznaję, że był to pomysł odważny ale jak najbardziej trafiony. Cały krążek utrzymany jest w iście podniosłym nastroju. W tle przemykają kawalkady drobniejszych jak i tych “większych” partii klawiszowych brzmiących niekiedy bardzo retro a innym razem kapiących niczym deszczyk meteorycików (zdrabniamy jak nikt hehe). Pięknie się to wszystko komponuje tworząc kosmiczno-awangardowy klimat. Przecinające próżnię, na przemian, “miękkie” solówki klawiszowe z gitarowymi tworzą za sobą wir w który wciągną każdego fana ambitnego brzmienia. Jeśli już o brzmieniu mowa. Produkcja “Sideshow Symphonies” stoi na najwyższym możliwym poziomie. Jest to optimum przy tak bogato eksploatowanym wokalu, który stoi raźno na przedzie, praktycznie na równi z perkusją a gitary i klawisze tworzą idealne, eteryczne tło. Album ten różni się zasadniczo od “The Sham Mirrors” ale w końcu Arcturus nigdy nie stał w miejscu. Każda płyta jest inna i każda jest bardzo specyficzna. Kiedy “The Sham…” stawiało mocno na gitarowe granie, tak “Sideshow…” otacza się głęboko osadzonym klimatem i ewoluuje podczas słuchania. Wyobraźni odbiorcy ukazuje się galaktyka pełna płynących myśli. Ten krążek pozwala na swobodne kontemplacje i tym samym nie mąci w głowie. Z jego słuchania można czerpać prawdziwą przyjemność a każda kolejna partia jest miodem na złaknione melodyjności, uszy (nie mylić z cukierkowością). Jednym słowem, jest to rozrywka na najwyższym poziomie. W doskonałej oprawie i z idealną produkcją. Dla mnie jest to płyta doskonała i nic bym w niej nie zmienił nawet gdybym mógł.
Lista utworów: Hibernation Sickness Complete; Shipwrecked Frontier Pioneer; Demon Painter; Nocturnal Vision Revisited; Evacuation Code Deciphered; Moonshine Delirium; White Noise Monster; Reflections; Hufsa