Spread The Venom Tour 2011
KATAKLYSM
KRISIUN
KARNAK
CENTURION
02.06.2011, Warszawa – klub Progresja
Koncerty Kataklysm i Krisiun (a już szczególnie na jednym gigu) to dla mnie, bezwzględnie, pozycja obowiązkowa. Tak się stało, że do składu załapał się włoski Karnak i rodacy z Centurion. O ile tego drugiego nie zobaczyłem ze względów technicznych to w momencie kiedy wparowałem do klubu (ok. 20.30) to na scenie wojnę toczył już owy Karnak. Niestety ich wczesna twórczość studyjna nie przemówiła do mnie zupełnie i nie inaczej stało się za sprawą wyprodukowania nieczytelnej ściany dźwięku podczas tegoż występu. Chłopaki próbowali ratować się resztkami entuzjazmu ale uboga frekwencja spowodowała, że zapełniona w 30% sala (przy małej scenie) nie dygnęła nawet z miejsca. Właściwie nie ma się co dziwić – taki urok suportów o których zapewne wielu nie słyszało i w związku z tym koncertem, większość nawet nie będzie miała ochoty aby to zmienić.
Na Brazylijczyków nie trzeba było długo czekać. Rozkręcili małe piekło pod i na scenie – jak to zresztą zwykle bywa. Brzmienie zostało nieco poprawione przez co zyskaliśmy na selektywności. Poszczególne kompozycje dało się łatwo rozróżnić a dobór był dość „nowoczesny” jednak nie zabrakło i starego materiału. Panowie cofnęli się nawet do drugiej płyty z utworem (bodajże) „Apocalyptic Victory”, jeśli mnie pamięć nie myli. Nie obyło się też bez takich hitów jak „Hatred Inherit”, „Bloodcraft”, „House Of God” czy też nowszych: „Sentenced Morning” i „Combustion Inferno”. Nie zabrakło też nowej kompozycji z płyty, która ma nadejść na jesieni. Jeśli dobrze mi się we łbie układa to tytuł brzmi „Dissident Abomination” i jest to nieco odmienny kawał mięcha jak na Krisiun. Jest tu dość długie i stosunkowo wolne rozwinięcie, potem trochę jebnięcia a potem znowu melodia z początku. Może mało w tym brazylijskiej specyfiki ale zapowiada się ciekawy progres. Alex jak zwykle z rozrzewnieniem dziękował fanom za przybycie i za wspaniałe (jak zwykle) przyjęcie. Publika nieustannie skandowała nazwę KRISIUN i czemu tu się dziwić – toż to niesamowity zespół!
Przyszła i pora na Kanadę. Muszę przyznać, że organizacja była wyjątkowo sprawna bo jakieś 20 minut później na scenę wyłonił się Kataklysm! Wyłonił się wręcz znienacka ponieważ kiedy zaczęli, 3/4 ludzi nie zdążyło wrócić na salę. Panowie zaprezentowali zacny przekrój. Jest to w sumie standard jeśli chodzi o ich występy ale za każdym razem cieszy fakt, że potrafią się cofnąć aż do „Epic: The Poetry Of War”. Brzmieniowo było nieźle. Słyszalność wokaliz Maurizio była bardziej niż znośna i niejednokrotnie zachęcał publikę do śpiewania razem z nim. Występ poruszył (dosłownie) wielu maniaków a zespół nie krył zadowolenia, chwaląc i dziękując zebranym za przybycie. Mimo takiej frekwencji, pod sceną kotłowało się niejednokrotnie w myśl takich hitów jak „Ambassador Of Pain”, „In Shadows And Dust” czy „Serenity In Fire”. Z zatęchłego już „Epic…” był niezniszczalny „Manipulator Of Souls”! Poza tym (niezbyt chronologicznie): „The Chains Of Power”, „Taking The World By Storm”, „As I Slither”, z nowego krążka – „Push The Venom” i coś jeszcze ale nie zarejestrowałem tytułu. Poza tym: „Prevail”, „Breathe To Dominate”, „Crippled And Broken”, epicki „The Road To Devastation” i starszy „Years Of Enlightement / Decades In Darkness”. Zespół potwierdził wielki profesjonalizm a przy tym widać było, że cholernie cieszy ich to co robią. Dzięki temu robią to tak dobrze i wkręcają w to masę ludzi. Kto nie był, przegapił wspaniały występ.