Recenzja: Morbid Angel – Illud Divinum Insanus
MORBID ANGEL
Illud Divinum Insanus (2011)
USA, Season Of Mist, Extreme Metal
Przesłuchanie tegoż najnowszego krążka nasunęło mi na myśl pytanie. Czy ci goście naprawdę uważają, że bazując na legendzie mogą sprzedać słuchaczowi dosłownie cokolwiek? Czy oni myślą, że ludzie po tylu latach są ślepo zapatrzeni w nazwę Morbid Angel i są na tyle głupi by łyknąć popłuczyny hucznie nazwane „Illud Divinum Insanus”? Mi się wydaje, że odbiorcy muzyki ekstremalnej są w znakomitej większości inteligentni i szukają wartościowych doznań i co ważniejsze – potrafią dostrzec w nich prawdziwą sztukę!
Nowy materiał Amerykanów wygląda jak debiut jakiejś nieznanej kapelki metalowej, która przede wszystkim – szuka swojej tożsamości. Nie wie do końca co chce grać i inspiruje się tym co lubi czyli… Rob Zombie w przypadku „Too Extreme!” czymś zbliżonym do Morbid Angel w „Existo Vulgore” i poniekąd w „Blades Of Baal”, stoner rock/metalem w „Iam Morbid” i niskich lotów hc-czymś pokroju Cavalera Conspiracy z „10 More Dead”. W ten sposób można opisać cały album! W „Destructors Vs. The Earth / Attack” mamy chujowo zsamplowane gitary i BIT a utwór jest marną kopią Gothminister (i nawet zgadza się ten pseudo gotycki wokal+chórek, oh)! Myślę, że to jest efekt zbyt intensywnego imprezowania. Po prostu chłopaki się ujarali i stwierdzili „będziemy awangardowi” – a czy potrafimy – doszły ich chwilowe wątpliwości? Pewnie, że tak – jesteśmy Morbidzi, hej! No i poszło z górki…
Jedynym jasnym punktem tego materiału jest „Nevermore”. Pieśń należycie kontynuująca stylistykę MA. Nie ma tu jednak mowy o progresie ponieważ jest to zwyczajnie poprawny – prostolinijny – death metal. Po takim zespole człowiek spodziewa się przynajmniej wielokrotnego orgazmu a nie odgrzewania czegoś co wielu potrafi zrobić znacznie lepiej i świeżej. Już „Heretic” nie był w moim klimacie ale nie spodziewałem się takiego strzału w ryj dla wszystkich, wytrwale oczekujących fanów. Jest to na pewno odważne posunięcie ale to nie odwagę tu chodzi a o muzykę. Poza tym, tego typu odwaga zakrawa o głupotę. Jeśli kupuję masło to oczekuję masła a nie margaryny. Ten krążek to idealne połączenie wszystkiego czego nie lubię w muzyce alternatywnej i metalowej. Produkcja oparta na średnich tonacjach też nie nastraja pozytywnie tylko próbuje odciągnąć uwagę od plastikowych i sztucznych – gitar i co to ma być za refren „Begin Begin Hardcore Radikult”? Jak człowiek tworzący onegdaj ramy gatunkowe, może wpaść na pomysł wyprodukowania takich ścieków? Nie interesuje mnie czego oni sobie osobiście podsłuchują ale niestety taka nazwa zobowiązuje do dostarczenia muzyki na wysokim poziomie w jasno określonym stylu. Wypadałoby też, żeby reprezentowała ciężar i jakąkolwiek wartość artystyczną natomiast „Illud Divinum Insanus” to zlepek rozbieżności i marnie napisanych kompozycji, które przypadną do gustu jedynie fanom Marilyn Manson i muzyki rave. Świat się kończy, Morbid Angel ma bit… dobrze, że przynajmniej Rutan ma się dobrze i robi swoje.
Posłuchaj: Morbid Angel – Radikult