Ruun Tour 2006
ENSLAVED
STROMMOUSSHELD
FURIA
27.09.2006
Warszawa – Progresja
Owy dzień nie zapowiadał się nad wyraz ciekawie z co najmniej kilku powodów. Jednym z nich była dziwna aura pogodowa a innym – średni nastrój na ciężkie granie. W środku tygodnia pracy dość ciężko jest znaleźć siłę i ochotę na ekstremę w różnej formie. Mi takich sił lekko brakowało – mówiąc delikatnie. W każdym razie, taki zespół jak Enslaved nie przyjeżdża do naszego kraju codziennie więc postanowiłem się nie dać i wytrwać do występu Norwegów.
Tak jak z reguły lubię się „rozgrzać” (jakkolwiek by to nie zabrzmiało hehe) przed gwiazdą wieczoru, tak tym razem jakoś średnio miałem na to ochotę przez co i mój odbiór zespołów supportujących mógł być nieco „subiektywny”. Przejdźmy jednak do faktów. Jak to w tradycji metalowych koncertów bywa � nie mogło obejść się bez opóźnienia. W końcu jednak udało się pierwszemu zespołowi dotrzeć na scenę a była to katowicka Furia. Zaprezentowali oni dość żywe „poruszenie sceniczne” jak ja to nazywam, aczkolwiek źle rozłożone gitary zlały się w jedną całość. W tym natłoku dźwięków, cholernie ciężko było rozróżnić jakiekolwiek riffy. Wokal przez znaczną część występu także nie istniał więc żeby coś wynieść z tego performance’u (zna się te języki co?), trzeba się było nieco wysilić. Nie wspomnę już o jakichś nietypowych spięciach (?) albo czymś podobnym, na perkusji. Anyway. Pomijając niedogodności techniczne, zespół ze swoją muzyką potrafi się obronić. Nie jest to co prawda nic oryginalnego ale jest łatwo przyswajalne i na swój sposób zróżnicowane. Akustyczne wstawki dodały ich występowi klimatu i ogólnie wpłynęły bardzo pozytywnie na całokształt. Dzięki łatwo wpadającym w ucho dźwiękom, występ minął szybko i urwał się nagle niczym film po imprezie – chłopaki bez słowa zawinęli się ze sceny.
Jedno trzeba przyznać – owego wieczora zespoły techniczne uwijały się nad wyraz sprawnie i już w przeciągu 10 minut mogliśmy oglądać na scenie Strommoussheld. Trudna sprawa bo Maels i spółka to raczej muzyka mocno klimatyczna i wymagająca specyficznego nastroju (bynajmniej w moim przypadku) a jak już wcześniej wspominałem, było z tym u mnie krucho. Muzyka tych panów wyglądała w moim odczuciu na nieco wyjętą z kontekstu. Lubię sobie od czasu do czasu posłuchać ich muzyki aczkolwiek ten występ bardziej by mi pasował do klimatycznego i zdecydowanie bardziej awangardowego festiwalu jako część większej całości. Przy okazji muszę wspomnieć, że jakimś cudem, fragmenty ich szoł (głównie muzyczne fragmenty) przypominały mi genialne kompozycje greków z Rotting Christ z nowszych wydawnictw co jest oczywiście plusem. Drugiej ekipie także nie udało się mnie porwać ale będę nudny i zwalę to na mój spieprzony nastrój. Występ wypadł zdecydowanie lepiej od strony technicznej aniżeli u poprzedników i mimo jednej gitary, było potężnie i w miarę selektywnie. Ciekawe wizualizacje dodały klimatu i zaostrzyły apetyt na występ Enslaved.
Przygotowanie gwiazdy wieczoru potrwało troszkę dłużej lecz nie była to wieczność jaką zdarzało mi się odczekiwać na niektórych koncertach. Scena była skromnie acz z wyczuciem przystrojona symbolami znanymi z płytki „Ruun” co już na wejściu sprawiało świetne wrażenie. Muzyka Enslaved zadziałała na mnie jak lekarstwo. Cały ich występ łyknąłem na jednym wdechu. To co się działo to była czysta poezja. Ci panowie potrafią wytworzyć genialną atmosferę na scenie. Nie był to występ statyczny ale i przesady w tym nie było. Brzmieniowo wypadli naprawdę świetnie – tutaj się nie zawiodłem. Dźwięk gitar szedł raźno w stronę tego z „Ruun” i był to zabieg wielce udany (pomijając fakt potęgi przekazu i względnej selektywności). Jedno czego nie mogę odżałować to czas trwania ich występu. Cała sztuka, włączając w to jeden bis, trwała zaledwie koło godziny. To zdecydowanie za mało jak na zespół tego formatu i tym samym – gwiazdę wieczoru. W tak krótkim czasie, Enslaved poleciało głównie samymi „hiciorami”, że tak się wyrażę jednak nie był to tak cudownie przekrojowy koncert jaki miał miejsce w roku 2002 w Proximie (a szkoda). Na to co usłyszeliśmy narzekać nie można ale i tak można odczuć wielki niedosyt… Cała zabawa zaczęła się od „Fusion Of Sense And Earth” by przejść w „Path To Vanir” czyli „Ruun” w natarciu. Z mocno starszych wydawnictw było jedynie genialne „Jotunblod” („Frost”) przy którym nawet i mi głowy mało nie urwało a tak, niestety daleko w przeszłość Norwegowie nie wybiegli. Z „Isa” mogliśmy usłyszeć utwór tytułowy oraz niezły „Return To Yggdrasil” potem na patelni wylądowało „The Voices” z „Monumension” i znowu powrót do „Ruun” i kompozycja tytułowa. Tak to wyglądało i to by było na tyle. Jeden bis i muzycy zeszli ze sceny nie pozostawiając złudzeń na powtórkę z rozrywki. Nie wiem czy set Enslaved na całej trasie jest tak ubogi ale jeśli tak jest to pozostaje zostać przy płytach i wyczekiwać w oknie ich ponownego najazdu. Miejmy nadzieję, że długość występu nie była spowodowana ubogą frekwencją bo wtedy należałoby winić wszystkich tych, którym się dupy nie chciało ruszyć na koncert chociaż z drugiej strony byłoby to olanie fanów, którzy jednak się stawili. Mam mieszane uczucia…
Reasumując, był to koncert wielce udany. Gdyby nie te rozczarowanie długością setu, mógłbym go określić mianem jednego z lepszych jakie widziałem. Do drobnych niewypałów należy dodać ceny merchandise’u, które zostały wzięte z kosmosu. Suma summarum, kto nie był ten ma czego żałować bo mimo, że krótko to było cholernie dobrze i klimatycznie (świetne wizualizacje zrobiły swoje). Ach, byle szybko wrócili z dłuższym setem…
Autor: Rimmön