Relacja 25.07.2010
GOJIRA
LOST SOUL
MASACHIST
25.07.2010
Warszawa – Klub Stodoła
Gojira to fenomen na klasę światową, mimo wszystko nie spodziewałem się, że zobaczę takie rzeczy tego wieczora. Pokolei. Do klubu dotarliśmy jak zwykle z opóźnieniem więc zaliczyłem tylko dwa ostatnie utwory Masachist. Cóż mogę powiedzieć poza tym, że nie byłem nastawiony na takie klimaty? Całość raczej na jedno kopyto ale w końcu to brutal death. Było jebnięcie ale brak poruszenia scenicznego, pozbawiło ten występ dynamiki. Nie wiem jaka jest idea grania „stoickiego” death metalu ale nie podoba mi się taka muzyka bez ładunku emocjonalnego, odegrana na zimno i bez polotu. Ciężko ale nudno…
Jako, że Stodoła słynie z krótkich pitstopów, to z zegarkiem w ręku – 15 minut minęło a na scenę wtargnęło Lost Soul. Liczyłem, że chłopaki pokażą się z lepszej strony niż na Aealo Tour z Rotting Christ i tak też się stało. Set był zbliżony do tego co widziałem ostatnio ale i wykonanie było precyzyjniejsze i sound konkretniejszy. Zespół osiągnął wyższy poziom wtajemniczenia i wiernie odtworzył swój materiał na żywo. „…If The Dead Can Speak”, „Christian Meat”, „216” to niektóre z pomiotów wyplutych na światło dzienne. Poruszenie sceniczne ponownie niewielkie, przez co występ stosunkowo statyczny i bez entuzjazmu.
Podczas tych dwóch występów, uświadomiłem sobie, że status „gwiazdy” polega nie tylko na wysokiej jakości, dźwiękach i klimacie jaki produkuje zespół, ale również na tym jak owa kapela prezentuje się na żywo. Umiejętnościom technicznym wielu polskich bandów nie można nic zarzucić, za to na palcach jednej ręki zliczyć można takie zespoły, które rzeczywiście potrafią zrobić show i są to zwykle, jedyne towary eksportowe z naszego kraju. Zespoły pokroju Gojira nie bawią się w pseudo-patos i traktowanie publiki z góry, mówiąc: „patrzcie jacy jesteśmy zajebiści”. Oni żywo współpracują z publiką i czerpią z niej energię, świetnie się przy tym bawiąc. Zamiast stać w miejscu z groźną miną – skaczą po scenie, machają gitarami i stawiają wysoko poprzeczkę jeśli chodzi o kreowanie klimatu na scenie – chociażby oświetleniem.
Kiedy Gojira wkroczyła na scenę, wszystko się zmieniło! Z tyłu na ścianie wyświetlane były projekcje adekwatne do granej kompozycji i konkretnej płyty. Migoczące halogeny ustawione w kluczowych miejscach na scenie budowały niesamowity klimat – od migotania poprzez rozbłyski na ciągłym świetle kończąc. Ciężko opisać ten występ słowami. Zaczęło się niepozornie od starego „Lizard Skin” przez równie stare „Clone” i już było wiadomo, że to będzie jeden z lepszych gigów tego roku. Repertuar był dobrany doskonale a jego wyważenie było perfekcyjne. Ciężko, wolno, szybko… bardzo klimatycznie! Potem doskonałe „Backbone” z mojego ulubionego krążka Francuzów. Następnie „Indians”, „A Sight to Behold”, „The Art Of Dying” i chwila przerwy na perkusyjne solo maestro Mario Duplantier’a. Nie było może super wirtuozersko ale zdecydowanie w konwencji występu. Doskonała odskocznia i chwila wytchnienia dla reszty zespołu. Kolejne dwa powroty do „From Mars To Sirius” były miodem na me uszy. Po pierwsze „The Heaviest Matter Of The Universe” a po drugie, najlepszy tego wieczora „Flying Whales”. Kontakt z publicznością Joe Duplantiera stał na najwyższym poziomie. Przed wyżej wymienionym utworem, Joe wsiadł na ambicję zebranej w Stodole publiczności, że „podobno jest najlepszą w Europie” no i udało mu się. Tzw. circle pit of death trwał przez dłuższą część tej kompozycji a zespół z radością na twarzy odegrał tego łamacza kości i dwa kolejne – „Toxic Garbage Island” i „Vacuity”, który jest niewątpliwą wizytówką „The Way Of All Flesh”. Bez bisu obejść się nie mogło więc na deser poleciały dwa kolejne „Love” i „Oroborus”. Stwierdzenie „kto nie był, niech żałuje” w tym wypadku nabiera nowego znaczenia. To nie był zwykły koncert. To było niesamowite, mistyczne show. Gojira zahipnotyzowała całą salę bez wyjątku. Nie sądzę aby ktoś mógł być niezadowolony. Tak brzmienie jak i oprawa napędzana przez niszczący set – były idealne. Piękny wieczór! Miejmy nadzieję, że wrócą tak jak zapowiedzieli.
Autor: Rimmön