AZARATH
GORTAL
TERRORFRONT

24.09.2005 Warszawa – Progresja


Oj dzieje się ostatnimi czasy na scenie, dzieje. Jeden koncert pogania drugi. Człowiek nie zdąży dobrze odpocząć i już ponownie musi stawić czoła tyranii i pożodze. Tego wieczora to dopiero się działo. Koncert ten przebił hiszpańskie Avulsed i Blitzkrieg, razem wzięte! No ale nie ma co się dziwić skoro na scenie odchodziły iście dantejskie sceny i nie wiadomo było czego jeszcze można się spodziewać. Występy obfitowały w wiele spontanicznych sytuacji i co więcej, można było się przednio ubawić! Ach jak miło się czasem zrelaksować w nie do końca normalny sposób…

TerrorfrontNajwiększym jajcarzem tego wieczora była formacja TERRORFRONT. Jak na legendę i kult przystało, muzycy wystąpili zamaskowani. Basista odziany w ekskluzywną pończochę, papierową maskę i tekturową czapeczkę (żeby nie było zbyt normalnie – miał ją na nosie – tzn starał się mieć) i kręcił młynki tą że właśnie skarpetą. Robił to bardzo namiętnie i skrupulatnie. Poza tym, występ musieli zaczynać 2 razy gdyż nie był przygotowany hehe… oj takich kwiatków było więcej. Reszta muzyków nie była gorsza i też swoje maski mieli. Krążą plotki, że to właśnie od nich Slipknot zerżnął ten patent. Na miejscu Terrorfront tak bym tego nie zostawił hehe. Konferansjerka wokalisty rozwalała za każdym razem kiedy już coś mówił. Najogólniej – co jakiś czas leciały obustronne bluzgi. Z widowni na scenę i odwrotnie. Po prostu, coś pięknego. Nie obeszło się bez wszechobecnego kaosu. Widownia skandowała jakiś tytuł, wokalista coś odkrzykiwał, basista dodawał swoje a biedny perkman wołał z przejęciem “to co kurwa gramy?”. Na takie koncerty warto czekać i wydawać każde pieniądze, nie często widzi się tak zdeformowane (w ten pozytywny sposób) wizje grania muzyki. Bo w końcu muzyka to nie tylko muzyka czyż nie? Koncert to też szoł – a to był szoł pierwsza klasa. Żeby tego było mało – to nie był koniec atrakcji! Ba, to był dopiero początek bowiem na scenę wytoczył się koleś raczej grubszy niż chudszy (niektórzy twierdzą, że była to kobieta – nie wiem i nie wnikam hehe) w jakiejś koszuli od piżamy i majtkach na wierzchu, podciągniętych niemalże pod szyję. Co jak co, ale wstydliwy to on nie był hehe. Żeby wmieszać się w tłum, był także uzbrojony w pończochę i balonik, którym bawił się bardzo namiętnie w przerwach od pląsania po scenie (baloniki są złe – oł jea!). Nawet ciężko opisać słowami ten widok. Ekipa ostro zakręcona – to jest pewne! Słowo o muzyce. Mimo swego kultu, jakoś się z tą formacją nie spotkałem do tej pory. No chyba, że są tak true, że dotarcie do ich materiałów jest niemożliwe – to by tłumaczyło zaistniałą sytuację. Muzyka w moim odczuciu, mocno wpadała we wcześniejszy Gorgoroth łącząc tu i ówdzie elementy znanej i powszechnie lubianej, norwesko-szwedzkiej szkoły black metalu. Koncertowo te klimaty spisują się doskonale – dają mocnego kopa. Tak było i z występem Terrorfront. Porządnie nakręcił ludzi przed dalszym zniszczeniem.

GortalJako drudzy, na scenie pojawili się GORTAL. Na brak zapoznania scenicznego z tą kapelą narzekać nie mogę. Miałem okazję widzieć ich już 2 razy w tym oku i ten trzeci najlepszym nie był ale jak zawsze prezentował wysoki poziom. Nie obyło się tym razem bez problemów technicznych. W trakcie występu, Chryste zaliczył zerwaną strunę i Major na spółkę z Zyclon’em obnażali swe zwłoki żeby zadowolić żądnych krwi maniax. Jak widać, ekscesom nie było końca. Trwało to długo ale w końcu Chryste wrócił z pożyczoną gitarą od Terrorfront i odbył się tzw. “terror comeback”. Gortalieros zagrali jak zwykle Gortalprzekrojowo ale i niecoGortal inaczej niż zwykle. Poczęli masakrować z “Blastphemy” pod postacią “Unleash Hell” i “Black Purest Desecration”. Następnie klimat ewoluował w “Spawn Of Hatred”. Nie obeszło się bez nowszych dzieł jak “Perversity Rites” i “Forgotten Writings” by znów zaliczyć powrót do “Blastphemy” pod postacią świetnego “Obscene Nazarene”. Następna kompozycja wprawiła mnie w zdumienie. Był to cover i nie wiem czy było to pierwsze publiczne wykonanie tego utworu czy po prostu nie był grywany na tych ostatnich koncertach. Mowa tu o “Zombie Ritual” kapeli Death. Trudno opisać jak zostałem pozytywnie zaskoczony tym kawałkiem. Uznaję za mistrzostwo, wszystko co wyszło spod ręki Death i życzyłbym sobie większej ilości ich cover’ów granych na żywo. Cudowna sprawa. Po nim, usłyszeliśmy jeszcze, dawno nie grany “Empty Angels Of Debauchery” i to był niestety koniec. Nawet się nie obejrzałem kiedy ten występ przeleciał mi koło nosa i nawet nie zdążyłem się porządnie nim nacieszyć. Pod sceną robiło się coraz weselej aż przyszła pora na…

AzarathAZARATH. Mimo, zaledwie 2 płytowego stażu, Azarath jest weteranem sceny ze względu na muzyków, którzy go współtworzą. Na garach zasiadł Krzysiek z Deivos i impreza się zaczęła. A działo się oj działo. Jak mnie Azarath zniszczył to jeszcze przez kolejne 3 dni odczuwałem to boleśnie a to nie zdarza się zbyt często chyba dlatego, że jestem zbyt leniwy albo mam zajęte ręce kubkiem z piwem he he. Tym razem i ja rozplotłem czuprynę i oddałem się uciechom w slangu nazywanym: “pogo” (hehe). Oj było wesoło. Pod sceną wytworzyło się piekło. Wręcz się kotłowało i dziw, że nikt nie poległ… kiedy zobaczyłem co się dzieje do głowy przyszedł mi tekst piosenki Perfect “I żywy stąd nie wyjdzie nikt” hehe. Set był ułożony stosunkowo prosto ale konkretnie. Najpierw w ruch poszły 3 pierwsze kompozycje z “Infernal Blasting” czyli “Legacy Of Tyrant God”, “Nuclear Revelation” i “False God / Burn In Hell”. Potem przyszła pora na mały deser. W ruch poszedł cover Venom – “Countess Bathory”. Fanem Venom nie jestem ale koncertowo jest to zespół bardzo “przyjazny” maniakom (hehe). Potem nastąpił malutki return do “Demon Seed”, które uważam, zostało potraktowane po macoszemu mimo, że to naprawdę dobry krążek. Wybrzmiał z niego tylko i wyłącznie “Doombringer”. Klops i tyle. Spodziewałem się więcej. Na otarcie łez przyszło się jeszcze zmagać z “Demon Speed”, “Christcum” oraz “Infested With Sin”. Owszem “Infernal Blasting” też jest krążkiem godnym uwagi ale żeby tak olać swój grzech pierworodny? Nie obeszło się bez dokładki deseru. Był to kultowy do bólu cover Acheron – “Ave Satanas” z którego odgrywania, Azarath jest już dobrze znany. Na dodatek był dość nietypowy jak na nich (jednakże mistrzowski sam w sobie) “Sacrificial Suicide” Deicide. Sam utwór jako kompozycja mnie rozwala bo jest naprawdę “a piece of art” ale wykonanie tych 2 ostatnich sztuk było co najmniej dziwne. Nawet nie wiem co było nie tak ale coś w tym ewidentnie nie pasowało. Sprawiły one wrażenie odegranych niechlujnie no ale to może tylko wrażenie… Sprawy nie polepszali maniax podkradający mikrofon ze sceny żeby sobie pośpiewać. Ja rozumiem, że emocje i tak dalej ale jakiś porządek musi być. Jak ktoś chce sobie pośpiewać to niech wytoczy się ze swoją kapelą a nie odbiera innym przyjemność z oglądania gigu. Koniec końców był to bardzo udany koncert. Bardzo nietypowy można by rzec. Bębnienie Krzyśka rozwala. Gołe stopy, którymi grał, zrobiły jeszcze większe wrażenie hehe. Mówmy mu “kolega automat” bo zniszczył konkretnie i precyzyjnie. Piękna sztuka.

:: Impreza urodzinowa

Po zapowiadanym afterparty spodziewałem się czegoś więcej niż włączenia muzyki (dość smętnej z początku) i pozostawienia rzeczy samym sobie. Atrakcją były torty urodzinowe na które pozostali osobnicy rzucili się jak wilk na owcę. Było to zasadniczo śmieszne patrzeć jak tyle ludzi obskoczyło stolik tak, że nie można było nawet igły wcisnąć. Pomijając ten fakt. W klubie potworzyły się grupki znajomych debatujących przy piwie na różne tematy i to była ich zabawa. Owszem, jeśli się zna jakieś 3/4 bywalców tego klubu to mogło być wesoło. Ale gdybym, dajmy na to, był sam – to miałbym potężny problem hehe. Wyglądało to wszystko jak zwykły wypad do pubu i to tyle. Większym minusem tego wieczora była jednak absencja Revelation Of Doom z powodu choroby czy czegoś w tym klimacie. Szkoda, bo byłem ciekawy ich muzyki ale jak to mówią “co się odwlecze to nie uciecze”… przyjdzie i na nich pora.

Autor: Rimmön