Relacja 21.09.2005
AVULSED
ANTIGAMA
21.09.2005
Warszawa – Progresja
Kiedy zobaczyłem, że Avulsed ma grać w Progresji, nie kryłem swojego zadowolenia. Zespół ten lubię i byłem bardzo ciekawy jak wypada na żywo. Pomyślałem też, że na takiej kapeli mogłoby by być całkiem sporo osób. Kiedy jednak przyszło do zimnej kalkulacji i uświadomienia sobie mentalności polskiej braci metalowej, uznałem, że frekwencja będzie co najmniej cienka. Na taką a nie inną frekwencję wpłynął zapewne także fakt, że koncert odbywał się w środku tygodnia (środa). Mimo wszystko, takie tłumaczenie jest co najmniej nie na miejscu. Tak naprawdę, większość nieobecności jest spowodowana lenistwem i taka jest przykra prawda (znam to doskonale z doświadczeń z moimi znajomymi). Dobrze, że jest chociaż garstka ludzi, którzy podchodzą poważnie do wydarzeń metalowych w Stolicy. Gdyby nie oni, takie kluby jak Progresja nie mogły by istnieć (szkoda, że tych ludzi jest tak mało). Jak widać z metalu trudno wyżyć wszystkim, nie tylko zespołom grającym taką muzykę. A jak klub jest zorientowany tylko na tą ambitniejszą muzykę to musi ciągle borykać się z jakimiś niedogodnościami.
Przejdźmy jednak do samych występów tego wieczora. Od początku klub świecił pustkami i to nie tylko wśród widzów ale i zespołów. Nie wiem jak to się stało ale Avulsed zaliczyło tragiczne obsunięcie w czasie… ale po kolei. ANTIGAMA wytoczyła się na scenę około 19.45. Jest to doskonały zespół na support i muzykę jaką prezentuje, ciężko jest opisać słowami. Antigama to swoiste zboczenie i psychoza. Jakby ktoś w zwolnionym tempie młotkiem dewastował twoje ciało. Dźwięki Antigama to czysta poezja i esencja mieszania gatunków i co więcej, jest to świetny zespół koncertowy! Oczywiście publika ani drgnęła poza jednym maniakiem uskuteczniającym pogo 5 metrów od sceny. Nie ma to jak gorące przyjęcie. Widać, że Panowie z tej warszawskiej formacji naprawdę lubią to co robią. Poza tym, robią to profesjonalnie i z jajem. Zestaw był dość przekrojowy jednak obejmował tylko 3 wydawnictwa na przestrzeni 2 lat (2004-2005). Najmocniej poruszony został ostatni ich krążek “Zeroland”. Poleciały z niego takie hity jak “Seed”, “How” oraz jazzowy “Jazzy” bo jak to powiedział Łukasz: każdy zespół musi mieć jazzowy kawałek. Był także “The View” i doskonały “Sorry”. Ich muzyka albo wprawia w konwulsje kończyny górne i dolne albo skrajnie odwrotnie – wprawia w stan głębokiego zamyślenia. Tak właśnie było ze mną. Stałem jak oniemiały, rozmyślałem a po plecach co jakiś czas przelatywały ciary (hehe). Ah, oby więcej takich doświadczeń. Ze starszych kompozycji dało się usłyszeć 3 sztuki z 3-way splitu z Third Degree i Herman Rarebell “The World Will Fall Soon and We All Will Die” pod postacią “Imperfection”, “Search” i “Questions”. Oj działo się, działo… żeby tego było mało (kończąc od dupy strony…) usłyszeliśmy także “Flies”, “Bloodmaker” oraz “Stupid Fuck” z “Discomfort”. Ah zacny to był koncert a i set obfitował w same hity… jeśli ktoś lubi ten zespół to chyba nie mógł narzekać… ja nie narzekałem.
Przez następne 1.5 godziny byłem raczej niepocieszony. Okazało się, że Avulsed zabłądził czy, że dojechać nie może… właściwie nie jest to istotne ale ktoś w ich załodze wykazał się brakiem profesjonalizmu karząc czekać ludziom w klubie tyle czasu. Kilka osób chyba nawet zdążyło klub opuścić i wcale się nie dziwię. Występ gwiazdy wieczoru stał pod dużym znakiem zapytania. Koniec końców i tak uznałem ten wieczór za udany ponieważ zobaczyłem świetny występ Antigama i miło spędziłem nawet ten czas, kiedy musiałem czekać przybycia Hiszpanów. Poza tym, wychodzę z założenia, że zawsze lepiej przejść się na koncert lub chociaż gdzieś na browar niż siedzieć w domu i ściany oglądać. Szkoda tylko było zainkasowanych dukatów bo w końcu skończyły się fundusze na wyżej wymieniony napój bogów hehe. Koniec końców AVULSED dotarło na miejsce. Było jakoś przed 22 kiedy otworzyły się drzwi tarasowe i ekipa poczęła wnosić sprzęt.Avulsed Mimo, że uwijali się jak mrówki to zeszło się z tym dość mocno. Nie było już mowy o drugim supporcie pod postacią Grimness 69 bo do rana by się ta impreza nie skończyła. Stanęło na tym, że koncert wystartował około 22.15. Ta zniewaga krwi wymaga – pomyślałem! No ale dobra… jak już ruszyli to zbierałem szczękę z podłogi… Osz w mordę… Dave “Byku” Rotten to istny krążownik. Włosami zamiatał podłogę i growlował niczym niestrudzony jeleń na rykowisku. Głowę ze sceny podnosił tylko wtedy, gdy akurat była zmiana tempa albo zatrzymanie, ewentualnie koniec utworu. Co jak co ale panowie pozamiatali konkretnie. Z głośników płynęła potęga i destrukcja. Trzeba przyznać, że tym co pokazali – wybronili się od ukamienowania hehe. Niestety, jako że pora już późna była to mniej więcej po 4 kompozycjach trzeba było zapakować się w ostatni autobus i zrobić mały comeback to home. Jednak z tego co mi wiadomo (o ile to prawda bo wiadomość pochodzi z niesprawdzonego źródła) Avulsed zagrało tylko 5 numerów no ale wcale by mnie ten fakt nie zdziwił. Takie są rezultaty kiedy nie dojeżdża się na czas i olewa fanów. Takie zdarzenie wywołało u mnie mieszane odczucia… z jednej strony zespół rozwalił konkretnie, w pięknym stylu. Z drugiej jednak, nie dopilnował godziny i okazał tym samym, brak szacunku dla fanów. Tak się po prostu nie robi, ot co!
Autor: Rimmön