Relacja 21.04.2005
TOXIC BONKERS
SHACKLED DOWN
SELFHATE
+ Obstrukcja Obsługi
21.04.2005
Łódź – Klub Pientro
No wreszcie w Łodzi trafił się prawdziwy grajndkorowy wykurw nie z tej ziemi. Zespoły dumnie reprezentujące wytwórnię SelfMadeGod wybrały się na 4 dniową niszczycielską trasę, która rozpoczęła się w mieście, z którego większość z nich się wywodzi (no i wasz pan reporter :D ). Na koncert udaliśmy się wraz z Kael’em jako speszyl Warheim Crew i byliśmy świadkami tego co można określić jako „mega zajebisty wykurwiony niszczycielski grindcore/hc szoł” :D Do klubu Pientro dostaliśmy się ok. godziny przed rozpoczęciem całej imprezki. Sam klub znajduje się w starym budynku (chyba fabrycznym) na drugim piętrze i jest to typowo undergroundowa miejscówa, idealna na imprezy typu grind/hc/punk. Pierwsze co rzuciło się w oczy to ekipa Toxiców, która właśnie ustawiała nagłośnienie. Wtedy już pomyślałem, że nieźle napierdalają ale w zasadzie to chyba była tylko połóweczka mocy, którą zaprezentowali później. Przemiły Grela usadził nas w dobrym miejscu, gdzie mieliśmy doskonały widok na całą scenę oraz udało się zamienić kilka słów z gitarnikiem Selfhate. I kto by powiedział, że tacy spokojnie i wyważenie wyglądający ludzie grają tak ostry rozkurw :D
Gdy skończyła się cała próba dźwięku, zaczęli rozstawiać się panowie z Obstrukcji Obsługi (łódzka punkowa kapela http://obstrukcja.band.pl) aby zaprezentować swój materiał po dłuższej przerwie. Panowie grali w trzyobsobowym składzie i chociaż nie jestem w ogóle fanem muzyki punkowej (no chyba że Misfits) to ich występ na żywo był bardzo dobry. Brzmieli dosyć ciężko, wokalista Ciacho podczas gdy zapowiadał utwory łączył je z młodzieżowymi anegdotami (Pierdol wybory itp. :D). W ich muzyce znalazł się leciutko grindcorowy akcent, bo wykonali utwór Trzy Małpki, który szybciej się skończył niż zaczął a pojawił się w nim bardzo dobry blast. W czasie występu Obstrukcji pojawiło się pewnego rodzaju intro do pogo przed sceną, ale na początku było niewielu chętnych co nie doprowadziło do wybitnego szaleństwa.
Po Obstrukcji na scenie zaczęło montować się Selfhate i to oznaczało tylko jedno – musimy się wyłonić pod samą scenę by móc delektować się potężnym, rozpierdalającym brzmieniem. Ustawiliśmy się w dobrym miejscu i gdy pan Kael cykał fotki Zwierzakowi i jego ekipie – ja mogłem drzeć mordę na max przy wtórowaniu potwornych, miażdżących blastów. Selfhate wykonało 13 kawałków przez ok. pół godziny i jedyne co zostaje to czekać na płytę, ponieważ na koncercie wypadli naprawdę miażdżąco. Słuchając kawałka „Na naszych oczach”, który można znaleźć na stronie Selfmadegod spodziewałem się trochę słabszego brzmienia ale jednak, nawet oldschoolowy grindcore na żywo brzmi naprawdę potwornie :D
Po wyjątkowo mocnym uderzeniu jakim był Selfhate nastąpiła trochę bardziej melodyjna część koncertu – na scene zaczęli się wbijać Shackled Down. Co ciekawe sprzęt rozkładali ok. pół godzinki i szczególnie zaciekawiły nas bębny, na których znajdowały się różnego rodzaju wlepy – Relapse Records, Dillinger Escape Plan. Gdy wreszcie się nastroili zaczęli ze swoim materiałem – od doskonałego intra poprzez wszystkie utwory z debiutanckiej płyty a na dokładkę cover Black Flag – Rise Above, także chętnie wykonywany przez Misfits. Podczas koncertu Shackled Down pod sceną rozpoczął się niezły kocioł, wszyscy miło sobie pogowali a wokalista zespołu jeszcze namawiał do takich zabaw :D On też na scenie nieźle się rzucał – widać niespożyte pokłady energii – no ale cóż, to jest właśnie hardcore . Był to zdecydowanie dobry i energiczny występ – jedyny mankament to jak ktoś wpadł na scenę podczas poga i prawie nie przewrócił perkusji – no ale na szczęście nic się nie stało i mogli zagrać do końca.
Gdy Shackled Down zakończyli swój występ przyszedł czas na gwiazdy wieczoru – Toxic Bonkers. Ustawili się wyjątkowo szybko i zaczęli swój koncert – wtedy dało się czuć niesamowity kocioł pod sceną. Podczas występów innych zespołów miejsca pod sceną było od groma a gdy pojawili się Toxic, tego miejsca już zabrakło. Ekipa z całej sali zwaliła się pod samą scenę i w takim kotle przyszło nam podziwiać ten występ. No zanim wszystko się zaczęło mieliśmy szansę posłuchać klnącego Greli, który nie mógł dogadać się z nagłośnieniowcem. Zespół narzekał na jakość nagłośnienia i sam basista to podkreślił słowami „Jest jak jest, lepiej na razie nie będzie, kurwa gramy” czy coś w tym stylu. Nagłośnienie jednak moim amatorskim uchem było zajebiste i utwory jakie grali brzmiały bardzo czytelnie. W ruch poszły utwory z ostatniej cd „Seeds Of Cruelty”, a przy tytułowym utworze miałem z Kaelem niesamowity ubaw, tóż to w końcu sztandarowa kompozycja dla nas ;) W secie pojawił się także utwór z cd, która ma się dopiero ukazać i chyba starsze kawałki ale tego już nie potrafiłem wyłapać. No i wielkim zaskoczeniem był cover Napalm Death – Suffer the Children. Zespół wypadł naprawdę zajebiście pod względem technicznym a wokal czasami sobie wskakiwał w całe pogo i tam wykrzykiwał swoje wokalizy. Niestety nie mogliśmy zostać aż do końca imprezy i opuściliśmy ją przed zakończeniem koncertu Toxiców i zapowiadaną bibą d’n’b, która miała się odbyć po koncertach. Był to zdecydowanie bardzo dobry koncert i nawet Klemo, który nie był fanem grindcore, po tym koncercie zmienił bardzo nastawienie do tej muzy :D Teraz tylko czekam na kolejny taki gig.
Autor: Dr.O