SATYRICON
ZONARIA

09.12.2008
Warszawa – Progresja


Grudzień 2008 roku stał się po czerwcu tegoż roku, najbardziej koncertowym miesiącem. Kiedy w okresach od stycznia do maja i od lipca do listopada, niezbyt wiele ciekawego działo się na scenie, tak te 2 miesiące przyprawiały wszystkich maniax o zawrót głowy. Generalnie starczył tydzień aby zobaczyć na żywo na prawdę wiele kapel, wielkiego formatu. Jedynym warunkiem była niezła kondycja psychofizyczna i materialna. Satyricon był drugim z kolei koncertem, który trzeba było zobaczyć aby móc spać spokojnie. Powodów miałem wiele aby nie przegapić tego wydarzenia. Pierwszym było to, że poprzedni ich gig, 2 lata temu jakoś mnie ominął, drugi powód był połączony z pierwszym – ci Norwegowie nie wpadają do nas co chwilę. Ostatnim była nowa płyta oraz interesujący, nowy image Satyra. Czara się przepełniła i oto o 19 czekałem na otwarcie Progresyjnych bram. Około 20 minutowe opóźnienie nieco ostudziło mój zapał (dosłownie – pogoda nie zachęcała do spacerów). Gdy już udało się dotrzeć do środka okazało się, że mimo wtorkowego dnia tygodnia, publika dopisała i ciągle dopisywała ale nie było na tyle tłoczno aby ludzie się tratowali.

Tutaj jednak plusy się skończyły bo na to aby Zonaria wyszła na scenę trzeba było czekać około godzinę! Przy tym na scenie nie wiele się działo. Co jakiś czas ktoś przeszedł, coś podłączył i tyle. Strasznie to było irytujące i uciążliwe. Kiedy już młodzi Szwedzi wyszli na scenę w swoich zbrojach zadziwiło mnie jak głośno i potężnie jest nagłośniony ich występ. Brzmienie było bardzo czytelne i ostre a wszystkie instrumenty dało się doskonale rozróżniać. Można by stwierdzić, że ta godzina na darmo nie poszła. Co do samego występu – nie jest to mój typ. Chłopaki grają coś na pograniczu melodyjnego i symfonicznego death metalu z pewną dozą power’owych naleciałości. Powiedzmy, że na żywo może się to sprawdzić ale nie kiedy przyszło się na norweską legendę black metalu i ma się w dupie symfoniczne wstawki w death metalu (po co i na co one tam?). Poruszenie sceniczne mnie nie podnieciło. Niemrawe machanie głową i jakieś groźne miny w wykonaniu kapeli, która ledwo odrosła od sceny nie były interesującym widokiem. Po jakichś 30-40 minutach chłopaki spakowali walizki (w tym perkusję) i zeszli ze sceny. Mieli lepsze chwile – ciekawsze partie rytmiczne zatrzymania ale ogólnie jest to papka, która nie wpłynęła na poprawę mojego nastroju po takim długim oczekiwaniu.

Żeby nie było zbyt pięknie to na Satyricon też przyszło czekać ludziom jakąś godzinę. Ciągnęło się to wszystko masakrycznie długo. W końcu rozbrzmiały pierwsze dźwięki intra w czasie którego Satyricon objawiło się na scenie aby chwilę potem wyjść z ofensywą pod postacią mocarnego “Repined Bastard Nation”. Sam początek był miazgą a potem było tylko lepiej. “Havoc Vulture”, “The Wolfpack”, “The Rite Of Our Cross”, “Commando”, genialne “Black Crow On A Tombstone”… Każde wykonanie było potężne i dokładne a w niektóre chłopaki wplatali dłuższe przejścia tudzież rozkręcali kawałki dogrywając własne partie gitarowo-perkusyjne, których nie ma na płytach! Wyszło to bardzo ciekawie i oryginalnie. Nie zabrakło też starszych numerów jak “Forhekset” czy nawet “Hvite Krists Dod”. Generalnie nacisk był położony na nowsze wydawnictwa ale ani przez myśl mi nie przyszło abym miał coś przeciwko. Do tego setu dołączyły “Now Diabolical”, “Last Man Standing” oraz “Die By My Hand”. Do wielu kawałków Satyr angażował całą publiczność i rzeczywiście było tak, że niektóre refreny śpiewała cała zebrana widownia. Doskonały kontakt z publiką w tym wypadku to mało powiedziane. Zaryzykuję stwierdzenie iż był to najbardziej profesjonalny występ jaki dane mi było widzieć. Gestykulacje i ruchy Satyra oraz żywe poruszenie całego zespołu robiły ogromne wrażenie i budowały wyśmienity nastrój. A poza tym Frost, które całe pierwsze kawałki machał głową na około jak szalony – słowa uznania! Około półtora godzinny koncert Satyricon zakończył bisując po raz pierwszy do “K.I.N.G.” oraz szalonego “Fuel For Hatred”. Drugi bis był jasny i klarowny dla wszystkich tam zebranych. Zespół został wyciągnięty z backstage’u chóralnym nuceniem hymnu “Mother North” i tym właśnie utworem koncert w dniu 9 grudnia 2008 roku się zakończył. Nawet teraz gdy wspominam wrażenia z tego dnia przychodzi mi do głowy jedno określenie – mistrzostwo świata! Kto nie był, stracił bardzo wiele! Część będzie można przypomnieć sobie za nie długi czas w dziale MetalTV na Warheim!

Autor: Rimmön