Rebellion Tour 2010
HATE
DARZAMAT
VEDONIST
DRAGON’S EYE
UNQUADIUM
MALA HERBA
28.02.2010
Warszawa – Klub Progresja
28 lutego w Warszawie, odbył się ostatni koncert na trasie Rebellion Tour 2010 zorganizowanej przez Sophiria Management. Zakładam, że koncert rozpoczął się planowo bo kiedy dotarłem do klubu około 20 to nie było śladu po Unquadium i Mala Herba. Trochę żałuję tej drugiej, gdyż chętny byłem zweryfikować co potrafią zaprezentować na żywo. No cóż, innym razem. W tym momencie wydawało się, że frekwencja w klubie jest bardzo przyzwoita jednak rozwój sytuacji zweryfikował to wrażenie.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się Dragon’s Eye. Przyznam, że brzmienie było bardzo konkretne jednak nie wyobrażam sobie przy tego typu muzyce, aby wokal był tak marnie słyszalny! Wokal to podstawa w tym gatunku a tutaj on poprostu ginął w akcji. Był ale zupełnie nie wiadomo co autor miał na myśli. Sama muzyka trzymała równy poziom i zwolennikom tego typu muzyki mogło się podobać. Ja do takowych nie należę więc zobaczyłem z ciekawości i tyle.
Kolejnym zespołem był Vedonist czyli poniekąd sprawca tego całego zamieszania. Widziałem ich na żywo już kilkakrotnie więc mam jakiś punkt odniesienia. Stwierdzić muszę, że zdarzało im się dużo lepiej nawiązywać kontakt z publicznością. Może to nastrój panujący tego dnia a może zmęczenie materiału sprawiło, że jakoś zabrakło mi polotu w tym występie. Było bardzo poprawnie (no może poza marnie słyszalnymi solówkami) ale zabrakło „kropki nad i”. Chłopaki nie zeszli poniżej pewnego poziomu jednak zważając na poziom techniczny tej kapeli – zawsze mam wysokie oczekiwania.
Występu Darzamat byłem bardzo ciekawy z tego względu, że ich koncerty omijały mnie szerokim łukiem do tej pory. Tudzież sam zespół omijał Warszawę no ale mniejsza z tym. Pierwsze i największe zastrzeżenie pojawiło się w stosunku do, jak to się popularnie mówi „female vocals”. Nie było możliwości aby cokolwiek z nich rozróżnić. Może to wina nagłośnienia albo poprostu braku umiejętności przebicia się przez ścianę gitar ale w porównaniu do płyt – słuchało się tego ciężko. Co do owej ściany gitar – wykazały znaczny progres jeśli chodzi o selektywność. Kiedy już pocieszony zostałem brzmieniem i wytrwałem do końca, profesjonalnego – jakby nie było – występu, na usta wypłynęło przysłowiowe „what the fuck?”. W secie Darzamat pojawiły się jedynie DWA ostatnie wydawnictwa – „Transkarpatia” i „Solfernus’ Path”. Może nie liczyłem na częste powroty do „In the Flames Of Black Art” ale litości… myślałem, że koncerty polegają na przekrojowym prezentowaniu twórczości? W każdym razie, warto było wytrwać do ostatniego utworu, którym był… „Storm” z wyżej wymienionego krążka z roku 1996! Jakże wielkie było moje zdziwienie. Po około godzinie grania wyłącznie nowego stuffu, na pulpit trafiły dwie i pół minuty, wybitnie koncertowego i klimatycznego materiału. Trochę mało!
Jako, że ostatni będą pierwszymi, wieczorną gwiazdą było Hate. Na nich przyszło czekać najdłużej no ale wiadomo – zaawansowany setup itd. Po występie nie spodziewałem się niczego ponadto co otrzymałem. Były wyłącznie „nowsze” kompozycje. Było niezłe brzmienie i wyniosła konferansjerka z odwracaniem się dupą do publiczności, włącznie. Nie uważam aby przyjęcie zespołu przez publikę było nadwyraz marne – poprostu nie było zbyt wielu ludzi. Mimo wszystko i tak najciekawsza sytuacja miała miejsce po koncercie kiedy to zespół szykował się na bis (pałker nawet zdążył wrócić na miejsce) ale brak skandowania nazwy „Hate” spowodował, że do bisu nie doszło. Poza pewnymi niuansami, set sprawiał wrażenie odegranego na szybko i z lekka niechlujnie. Mimo wszystko, takie kompozycje jak „Hex” czy „Malediction”, doskonale sprawdzają się na żywo i mogą spowodować małe zamieszanie pod sceną. Wieczór można zaliczyć do udanych a takie czy inne mieszane odczucia można puścić w niepamięć bo niby bez rewelacji ale lepsze to niż siedzieć w domu.
Autor: Rimmön



