Darkness Reborn Tour 2010

DIMMU BORGIR
ENSLAVED
SAHG

07.10.2010
Warszawa – Klub Progresja


Darkness Reborn Tour 2010Zestaw koncertowy, przewidziany na ten wieczór, prezentował się smakowicie, jednakże po świetnym „Axioma Ethica Odini” jechałem do Progresji z nastawieniem, „Enslaved i pozamiatane”. Dimmu jakoś omijałem do tej pory i nie wiem czy tu nie było by tak samo gdyby nie wspomniane Enslaved, które uwielbiam. Na trzeciego, na trasie wylądował, również norweski, Sahg. Postanowiłem zapoznać się z ich twórczością jedynie ze względu na ten koncert i nie były to niezapomniane wrażenia. Chłopaki prezentują połączenie doom metalu, stoner rocka, grunge’a i tylko 'pan z czeluści’ wie, czego jeszcze. Generalnie, na żywo sprawdza się to dużo lepiej niż z płyty ACZKOLWIEK, takie połączenie nie leży mi w ogóle. Wokal był za głośny, co zrobiło na mnie tym gorsze wrażenie, że nie przypadł mi do gustu. Rozbieżność muzyczna jest dla mnie zbyt duża a raczej – nie pasuje do siebie. Pewnie się narażam bo to taki pseudo-awangardowy zespół ale nic nie poradzę. Jeden utwór to powolne pitu pitu, następny to stonerowy „hicior”. Odegrany z jajem i przytupem ale spieprzony totalnie przez wokal a potem hard rockowe granie, które żywo przypomniało mi utwór „Moto Psycho” z repertuaru Megadeth. Na scenie może i wyglądają nieźle ale nie o to przecież chodzi. Pod względem muzycznym – zupełnie nie moja bajka ale jako „podgrzewacz” – ok.

Przerwa nie była tragicznie długa i na scenie pojawił się Grutle i spółka. Koncert był raczej stonowany a setlista bazowała w większości, na „dziwnych” kompozycjach. W każdym razie, było to nieco inne niż zwykle. Zaczęło się od dwóch utworów z „Axioma Ethica Odini”. Pierwszym z nich był „Ethica Odini”. Dało się wtedy słyszeć problemy z nagłośnieniem gitar, jednak odeszły one w siną dal wraz z „Raidho” – prawdziwy potwór koncertowy. Był ultra-szybki „Fusion of Sense and Earth” i powrót do klasyki pod postacią „Allfather Odin” z „Hordanes Land”. Potem też nieźle bo kwitując „enough talking, You know this one…” poleciał almighty „ISA”. Na dobitkę był „The Beacon” z nowej cd oraz „Ground” z „Vertebrae”. Jak widać setlista mogła budzić mieszane uczucia ale widzę tu dwa pozytywy. Było to coś nowego, ponieważ Enslaved doskonale wie, że nasz kraj lepiej łyka old-schoolowe kompozycje a po drugie, był to występ bardziej nowoczesny i adekwatny do tego co pokazał Dimmu Borgir. Gig był niesamowity jak zawsze – hipnotyzujący. Brzmienie nie sprawiało już żadnych problemów. Kontakt z publiką skromny ale wystarczający. Enslaved po raz kolejny pokazał wielką klasę i sam też podziękował publice za udział w tym mistycznym wydarzeniu, bijąc jej brawo! Oni nas kochają tak samo jak my ich – a przynajmniej takie wrażenie sprawiają.

Następna przerwa była nieco dłuższa ale wszystko w granicach rozsądku. Na scenie ujawniła się bardzo wysoko ustawiona perkusja poprzetykana tu i ówdzie, gadżetami z nowej płyty. Wszystko było gotowe trochę wcześniej ale występ zaczął się punkt 22. Początek był dla mnie niespodziewany. „Xibir” i „Spellbound” przeszły płynnie w „The Chosen Legacy”. Kiedy skończył się ten drugi, wiedziałem dlaczego bilet kosztował całe 110 zł. Takie szoł było warte tych pieniędzy. Następne w kolejce pojawiły się „Indocrination” oraz „Dimmu Borgir”. Byłem nieco zdziwiony, że na trasie promującej nowy, jakże udany krążek „Abrahadabra”, dopiero czwarty w kolejności pojawił się numer z tej płyty. Było to pozytywne, że zespół na siłę nie wciska nam tego co ostatnio wypluł, tylko skrzętnie wplata to w swoją setlistę. Poza tym, dane nam było usłyszeć (w przypadkowej kolejności) „Born Trecherous” i „Chess With The Abyss” z nowego krążka oraz „The Serpentine Offering” z refrenem odśpiewanym na spółkę z publicznością. Były „Progenies Of The Great Apocalypse”, świetna „Puritania” oraz dobitka z „Mourning Palace”. To oczywiście nie wszystko bo cały show trwał półtorej godziny. Nagłośnienie było według mnie idealnie dopasowane do charakteru występu. Problem pojawiał się tylko przy najbardziej „nasyconych” partiach, gdzie wszystkie instrumenta, naraz dokonywały dekapitacji. Było wtedy nieco mniej selektywnie ale mimo wszystko, uznałbym to brzmienie jako niezwykle udane. Widać, że da się wiele wyciągnąć z tego klubu a poziom selektywności, na kolejnych koncertach, jest coraz lepszy! Na perkusji zasiadł oczywiście Daray i można było mieć obawy czy perkusja stojąca tak wysoko, pod takim naporem pałkera, nie jebnie w dół na resztę zespołu ale udało się przetrwać. Nie zabrakło też kilku słów do publiki w naszym rodzimym języku od ww. Shagrath nie próbował gadać po naszemu, skoro mają Polską twarz w ekipie. Jeśli chodzi o wizualny aspekt, to razem z Gojira, był to najlepszy koncert pod tym względem. Pod względem hierarchi muzyczno – wykonawczej – obok Satyricon, najlepszy koncert black metalowy. Satyricon dał bardziej artystyczny popis, arogancko-awangardowy. Tutaj było wszystko otwarte i świadome ale tak samo, wybitnie dobre. Od początku do końca, za tym występem przemawiał pełen profesjonalizm. Własne – jakże świetne, oświetlenie zrobiło swoje. Niezapomniane wspomnienia, które mam nadzieję powtórzyć w przeciągu 2-3 lat.

Autor: Rimmön