DYING FETUS
ANTIGAMA
TOXIC BONKERS

12.06.2008
Warszawa – Progresja


Koncert gwiazd zza wielkiej kałuży przypadł bardzo niefortunnie na dzień kiedy to Polska grała mecz z Austrią. O “niedogodnościach” z tym związanych – za chwilę. Kiedy dotarłem na miejsce, Toxic Bonkers był na ukończeniu swoich wymiotów. Nie przypominam sobie bym widział ich kiedyś na żywo a to co zobaczyłem mnie nie powaliło. Dość ociężały występ z kilkoma ciekawymi motywami. Całość dość jajcarska ale na tym się skończyło.

Po krótkiej przerwie na scenie pojawili się wyjadacze z Antigama. Dawno nie widziałem tych chłopaków w akcji więc przyjąłem to co podali z otwartymi ramionami. Świetne solo perkusyjne Sivego i nie skoordynowane ruchy sceniczne Łukasza sprawiły, że bardzo miło można było spędzić czas przy ich dźwiękach. Zresztą nie mogło być inaczej bo to w końcu weterani koncertowego łojenia. Na występ Dying Fetus trzeba było czekać aż do zakończenia pierwszej połowy meczu. Trzeba tylko mieć nadzieję, że amerykanie też są fanami piłki nożnej i potrafią to zrozumieć bo ja osobiście miałem pewne zastrzeżenia do takiego potoczenia się spraw. Piłkę lubię, nawet bardzo ale kiedy przyjeżdża do polski zespół, który ma znacznie wyrobioną renomę na świecie i jest uznany za wręcz kultowy w pewnych kręgach to czekanie do przerwy meczu wydaje się być lekką przesadą. Nie potrafię się do tego jednoznacznie odnieść. Mistrzostwa są ważne ale tak to jest jeśli chce się zjeść ciastko i mieć ciastko. Lekka zniewaga zespołu nastąpiła bezsprzecznie. Kolejna wydarzyła się gdy zabrakło jakiejkolwiek ochrony na sali podczas amerykańskiej dywersji. Ja rozumiem, towarzystwo w amoku i w ogóle ale żeby ktoś właził na scenę i zabierał mikrofon Seanowi i żeby ten musiał wręcz mu go wyrywać to już lekka przesada.

Pomimo tych wpadek, które były według mnie dość nie fortunne, publika reagowała nadzwyczaj żywiołowo. Pod sceną kotłowało się niemalże przez cały czas a Dying Fetus pomimo jednej gitary zabrzmiał konkretnie. Niezbyt doskonałe acz masywne brzmienie na prawdę potrafiło zerwać beret z czaszki i niektórym zrywało – jak było łatwo zauważyć. Dla mnie był to bardzo solidny występ, który w środku tygodnia nie sprawił mi tyle frajdy ile powinien a przydrogi merch wcale nie przyczynił się do poprawy mojego humoru. Nie był to występ “to die for” ale dla fanatyków kapeli był koniecznością bo chłopaki nie wpadają do nas codziennie a dla osób, które poprostu lubią death metal był to dobry sposób na spędzenie wieczoru poza domem.

Autor: Rimmön