Relacja 12.04.2002
YATTERING
TENEBRIS
NIGHTSHADE
12.04.2002
Warszawa – „Przestrzeń Graffenberga”
* Coś o klubie…
Koncert odbył się 12 kwietnia w nowo otwartym, warszawskim klubie „Przestrzeń Graffenberga”. Klub jest nieduży, trzeba przyznać, ale klimat w nim panujący jest całkiem niezły. Jeśli będą tam częściej takie koncerty to odrazu mogą mnie wpisać na listę stałych gości. Położenie klubu jest dość nietypowe i z początku można mieć problemy z dotarciem do niego, ale mniejsza o lokalizację. Nagłośnienie wypadło w moim odczuciu pozytywnie no i ku zdziwieniu publika też dopisała – około 150 luda pomieściła „Przestrzeń Graffenberga” na swej inauguracji. Poza ponad pół godzinnym opóźnieniem wszystko inne wyszło chyba tak jak wyjść miało.
* Początek Ludobójstwa…
Gdy dotarłem do środka „przedzierając” się przez Mittloffa na bramce, NIGHTSHADE już grało. Z kapelą NIGHTSHADE nie miałem wcześniej żadnej styczności. Nie miałem nawet pojęcia co grają. Conajwyżej, domyślić się było można, że chłopaki jadą death metal jak reszta składu. Przyznać trzeba, że pozytywnie mnie ta formacja zaskoczyła. Nie wprowadzają może nic nowego do gatunku ale zagrali potężnie co dało kopa przed następnym zespołem.
Po Nightshade w miarę szybko zainstalował się łódzki TENEBRIS… to była dopiero gratka. Po około 5 latach zagrali ponownie w stolicy. To co prezentuje ta formacja nazwałbym pomieszaniem klimatycznego i technicznego death metalu. Bardzo częste zmiany tempa gwarantowały naprawdę przednią zabawę. Pod sceną zaczynało się towarzystwo rozkręcać. Dało się słyszeć coraz częstsze odzewy „szybciej, szybciej” niestety zostały one ucięte przez wokalistę – Szymona – oświadczeniem iż TENEBRIS nie gra szybko więc nie ma o czym mówić. Poleciały chyba 2 albo 3 kawałki z nowego wydawnictwa, które jednak nie ukaże się zbyt szybko w sprzedaży. Potem stary stuff lecz niestety wybiórcza pamięć dała o sobie znać. W każdym razie w głowie ostał się głównie jeden tytuł – „The Fight”, który to został zagrany na bis po raz drugi. Uważam, że gdyby widownia się postarała to udało by się zmusić muzyków do kolejnego bisu ale chyba już nikt nie mógł doczekać się gwiazdy wieczoru tak więc TENEBRIS po udanym, według mnie, wystąpieniu spakowało manatki i opuściło scenę…
YATTERING… instalowali się znacznie dłużej niż ich obaj poprzednicy a to z racji własnej perkusji, którą trzeba było „odkopać” spod wzmacniaczy itd. Nie bardzo wiem czemu ale Zombek usadowił się tyłem i zaczął klepać w swoje gary co zresztą nie robiło większej różnicy (decydowały o tym zapewne niewielkie rozmiary sceny). Gdy usłyszał głosy, czemu siedzi tyłem, oświadczył, że jakby siedział przodem to i tak byśmy go nie widzieli. Ciekawiło mnie jedno… Z widowni dość często leciały obelgi w stronę kapeli a szczególnie Śvierszcza ale jak zaczynali doginać to jakoś nikt się nie buntował. To chyba taki chwyt reklamowy, żeby wzbudzić agresję dzięki czemu, podczas występu YATTERING pod sceną nie było przebacz. Ludobójstwo jakby na to nie spojrzeć. Usłyszeć było nam dane około 3 albo i 4 kawałki z nowego albumu „Genocide” a potem leciały wyłącznie stare kompozycje. Co niektórzy blizsi sceny nawet się wykłócali o repertuar jaki by chcieli usłyszeć. Konkretniej chodzi o „Sexual Trauma” na co w odpowiedzi usłyszeli… „Anal Narcotic”. Ze starych kompozycji poleciało jeszcze napewno „The Murderer” co dało nie mniejszego kopa niż wszystkie pozostałe i bodajże „The Feeling”. Uważam, że muzyki YATTERING nie trzeba przedstawiać żadnemu death metalowemu maniakowi więc każdy (albo przynajmniej spora grupa ludzi) wiedziała co traci nie zjawiając się na tym koncercie. Jak ktoś był to raczej nie żałował. Ja ten koncert mogę zaliczyć do jednego z bardziej udanych w tym roku. Jak mnie kopnęło w piątek tak do niedzieli jeszcze czułem…
Już niedługo Christ Agony, Unnamed, Lebenssteuer w tym samym miejscu… relacja wkrótce po koncercie.
Autor: Rimmön