Relacja 11.06.2005
GORTAL
ARREN
SOUND CHASER
11.06.2005
Warszawa – Progresja
Ja to się chyba nigdy nie nauczę by przed koncertami w Progresji, ponownie sprawdzać przybycie zaplanowanych zespołów. Już na wstępie dowiedziałem się, że Supreme Lord nie będzie z powodu osobistych problemów perkusisty. Wielka to szkoda aczkolwiek zaistniała sytuacja, całkowicie ich tłumaczy. Po przybyciu pod klub i po wejściu do środka, okazało się że frekwencja jak na sam początek jest wcale nie kiepska. Co lepsze, ludzi w znacznym tempie przybywało! Oczywiście koncert nie zaczął się planowo ale co do tego, już się przyzwyczaiłem. W każdym razie, czas przed występem spędziłem miło (na sporach i spożywaniu… no po prostu na spożywaniu hehe).
Po ustawieniu i nagłośnieniu instrumentów przez wszystkie kapelki zapadła cisza… cisza, która trwała dziwnie długo. Nie wiem co w tym czasie porabiał zespół otwierający gig ale dobre 20-30 minut minęło zanim SOUND CHASER znalazł drogę na scenę. Pierwszym zaskoczeniem była obecność w wyżej wymienionym składzie Andraste – eks-basistki już, Gortal. Sound Chaser gra dość chwytliwy lecz momentami nieco „rozlazły” death / thrash metal. Koncertowo spisuje się on całkiem nieźle ale nie wiem jakby to było w przypadku płyty. Zauważyłem pewną tendencję. Aż się chciało przytupnąć jak zaczynali kolejne utwory ale potem jakby to wszystko coraz mniej trzymało się kupy (a jak mówią „w kupie raźniej” hehe). Pewne jest, że zespół ma potencjał ale musi nad nim popracować. Ot moja opinia. Jeśli miałbym czepnąć się brzmienia to solówki były raczej cienko słyszalne. Zespół na pewno ciekawy i warto zwrócić na niego uwagę jak zacznie rozwijać skrzydła.
Ostatnio chodzi za mną ochota na black metalowe wyziewy. Moje życie codzienne (szczególnie ostatnio) zostało mocno zdominowane przez death metalowe rzemiosło. Żeby się zatem odchamić i łyknąć czegoś innego, wypatrywałem z ciekawością koncertu ARREN, który jak się okazało, w rzeczywistości, był debiutanckim koncertem DAMNED powstałym na gruzach ARREN (?). No mniejsza z tym, tak przynajmniej zrozumiałem. Szczerze mówiąc to z początku „odstraszył” mnie tzw. corpsepaint wyżej wymienionych. Nie jestem zwolennikiem tej sztuki ale postanowiłem być otwarty na ich muzykę więc nie wpłynęło to w ogóle na odbiór tych dźwięków. Co więcej, z tym co usłyszałem, bardzo dobrze się te makijaże komponowały. Można było odlecieć w zamyśleniu kiedy po oczach waliły stroboskopy, z głośników wydobywał się konkretny i ciekawy black metal a wokalista, jak w transie kiwał się oparty na mikrofonie. Drugi gitarzysta się nie oszczędzał i młócił głową przez 99% czasu tak, że nawet normalnego zdjęcia nie mogłem mu zrobić. Ale i to się chwali. Występ bardzo ciekawy, muzyka także. Nawet solówki tu i ówdzie dało się słyszeć. Największym zdziwieniem (przynajmniej dla mnie) był cover jakim to zespół błysnął. Był to cholernie koncertowy „Ace Of Spades” Motorhead (z resztą, który ich kawałek nie jest koncertowy hehe). Wypadło to nad wyraz dobrze, mimo powolnego opadu z sił. I o to właśnie chodzi… przy cover’ach takich zespołów życie od razu nabiera ciekawszych kolorów (hehe). Aż głowa sama chodzi z radości! Z ARREN / DAMNED będzie zespół godny uwagi, powiadam wam! Dobry i bardzo klimatyczny występ. Odchamiłem się ale teraz chcę jeszcze więcej hehe. Wcale ten koncert nie zaspokoił mojego „głodu”. Wręcz go wzniecił i pozostawił niedosyt! Mam nadzieje na więcej koncertów tego typu.
Setlista Arren, tudzież Damned, wyglądała następująco:
1. Worship Terror
2. Demigod (podobnoż to jedyny utwór Arren a reszta jest już Damned)
3. Serpent Medieval
4. Cover Immortal (jeśli mnie pamięć nie myli to był to „Pure Holocaust”)
5. Oblivion
6. Shadow of… (niestety ciągu dalszego brakuje na setliście a jasnowidzem nie jestem;)
7. Cover Motorhead – Ace Of Spades
Nie trzeba było długo czekać a na scenie pojawili się masakreros z GORTAL. To co się potem wydarzyło zwyczajnie urzekło mnie i pozbawiło świadomości co się dzieje i gdzie jestem. Latałem i robiłem zdjęcia jak w transie a muzyka przepompowywała krew przez aortę zalewając docelowo mijane po drodze organy. Adrenalina i coraz większe zamieszanie było wyczuwalne / zauważalne pod sceną z każdym zaplutym riffem. Z każdym kolejnym utworem, ekspansja na umysły zgromadzonych maniax przybierała na sile. Zaczęły się przepychanki i mniejsze czy większe młynki. Było bardzo radośnie i frywolnie (haha). Piórka wesoło unosiły się w powietrzu, tworząc efekt biczów wodnych kiedy próbowałem strzelić fote tym brutalom. W tym secie nie zabrakło niczego. Muzyka Gortal jest już bardzo dobrze rozpoznawalna, tak więc maniax gorąco przyjmowali kolejne ballady o miłości. Tego sobotniego wieczoru usłyszeliśmy wszystkie hiciory jakie mogliśmy sobie wymarzyć. Począwszy od Perversity Rites przez Christwhores, Unleash Hell, Black Purest Desecration, Forgotten Writtings, Beast War Terror, Spawn of Hatred, Obscene Nazarene a kończąc na cudnym coverze, cudnej kapeli Vital Remains – I’am God. Czy trzeba czegoś więcej do szczęścia? Raczej nie ale to i tak nie wszystko. Podczas występu Gortal, gardło gościnnie zdzierał Mr. Cukier (dla niedoinformowanych – były wokalista Gortal). A że jurny z niego chłop i krzepa go nie opuściła, to wyrzygał nam tzw. „ostatnie flaki” w hołdzie Rogatemu. Było naprawdę bajecznie (nie ma trafniejszego opisu hehe). Pląsom i wznieceniom nie było końca. Nagłośnienie nie było może idealne ale zdecydowanie wystarczyło bym nie wiedział co się dzieje. Jak już miałem okazję pisać w recenzji „Blastphemy”, ich muzyka wprowadza w swoisty trans i pozwala cieszyć się sobą jak małemu dziecku. Wiele radochy przynosi słuchanie ich wymiocin. Ach jakże nie mogę doczekać się długogrającej płytki!
Sobotni wieczór udowodnił, że Gortal spokojnie może być headliner’em i że jak tak dalej pójdzie to cała widownia, chóralnie będzie śpiewała razem z nimi. Cieszy mnie obecny stan rzeczy, że Polska scena podziemna tak prężnie działa i koncerty są wcale nie gorsze niż te ze sceny „oficjalnej”. Pozostaje mieć nadzieje, że Gortal szybko znajdzie zastępstwo na bas bo szkoda by było żeby musieli odkładać koncertowanie powodu zawirowań personalnych. Koncert przedni, mimo że bez Supreme Lord. Rzekłem!
Autor: Rimmon