Reaping Death Tour 2010
WATAIN
DESTROYER 666
OTARGOS
18.10.2010
Warszawa – Klub Progresja
Z powodu bardzo udanej, ostatniej płyty Watain, byłem bardzo ciekawy ich występu. Niemniej ciekawy byłem Destroyer 666, gdyż swego czasu miałem niezłe jazdy na ich thrash’n’war metal. Gig zaczął francuski Otargos i cóż można powiedzieć poza tym, że mieli zjebane brzmienie (zresztą tak samo jak Destroyer)? Nawet na ostatnim koncercie na małej scenie nie było takiej sieczki. Wokalu prawie nic. Gitar dużo za mało a perkusja w szybkich partiach zagłuszała wszystko. Poszczególne elementy wioseł można było rozróżnić jedynie w momencie przestojów perki, które miały na celu zmianę linii melodycznej. Porażka na całej linii. Byłem zniesmaczony i odrzucony – dramatycznie rzecz ujmując. Owszem, kilku osobom, po kilku głębszych podobało się do tego stopnia, że wszczynali awantury w klubie. Dla mnie, równie dobrze mogło by tego supportu w ogóle nie być. Nawet nie było słychać co KK Warslut rzucał do publiki. Gestykulował też coś na nagłośnienie ale nichuja nie wiem co miał na myśli. Ci pierwsi zakończyli po około 30 minutach, natomiast Destroyer 666, niszczył około godzinę.
Na Watain przyszło poczekać trochę dłużej ze względu na przyozdabianie sceny różnymi akcesoriami. To czaszka, to jakiś wisior albo sześć wysokich kandelabrów. W tle gościła ogromna grafika z ostatniego krążka „Lawless Darkness” więc był mrok, zło i szatan. Już na wstępie zapłonęły wszystkie „świeczniki” podpalane przez technicznego z prędkością żuczka gnojarza. W momencie rozpoczęcia mszy, zapłonęły dwa wysokie trójzęby, by płonąć już do końca. Efekt wizualny conajmniej świetny. Mniej więcej w połowie, doszło także do podpalenia dwóch dużych „pucharów” więc na scenie zrobiło się gorąco. Brzmienie było dużo lepiej zrównoważone ale mniej basowe. Po dwóch, trzech kawałkach byłem już osłuchany więc mogłem wreszcie odebrać poprawnie, pierwszy występ tego wieczora.
Żeby tego było mało, podczas tytułowej kompozycji trasy „Reaping Death”, uruchomione zostało jeszcze jedno źródło ognia. W momencie wolnych partii perkusyjnych, zsynchronizowany z nim „palnik” wypluwał obłoki ognia a w czasie szybkich – scenę spowijał 2 metrowy słup ognia, niczym z rury wydechowej. Tą falę gorąca można było poczuć także na widowni. Było piekło – w przenośni i dosłownie. Po raz kolejny przekonałem się jak ważna jest ciekawa oprawa wizualna koncertu i ile dodaje do jej odbioru. Podczas Watain, pod sceną lekko się zakotłowało ale z drugiej strony – widać było, że wiele osób przyszło głównie na Destroyer 666. Frekwencja, im bliżej końca, była coraz bardziej biedna, nie wspominając o tym, że gro osób wyszło zaraz po nich. Watain był jedynym jasnym punktem tego wieczora a ich występ – bardzo profesjonalny. Jestem zdecydowanie na tak!
Autor: Rimmön