Recenzja: Negura Bunget – Om
NEGURA BUNGET
Om (2006)
Rumunia, Code666, Black Metal
Ah, starusieńka to płyta ale jakże ją uwielbiam. Pamiętam jak ją odsłuchałem zaraz po premierze i odkładając na półkę stwierdziłem „oła, ale awangarda”. Stare (no może nie aż tak stare, ale…), dobre czasy i miłe wspomnienia a tymczasem „Om” powraca jak bumerang za sprawą mającego się odbyć niedługo koncertu. Jednego nikt nie odbierze tej kapeli – niesamowicie głębokiego, mrocznego klimatu. Tu nawet nie chodzi o black metalowy klimat bo to nie jest „kolejna black’owa kapela”. Mam na myśli niesamowity trans i przeżywanie muzyki. Tą płytą zachwyci się każda czująca osoba, która ma w jakimś stopniu otwarty umysł. Mimo wszystko jest to black metal ale ten wymyka się wszystkim podziałom. Przede wszystkim zastosowano tu nieludzkie pokłady klawiszowych teł i wypełnień. Nie przesadzono z tym w najmniejszym stopniu – o nie. Mimo, że prawie 13 minutowy „Țesarul de Lumini” kończy się niemalże eksplozją wyżej wymienionych to są one wliczone w cenę. Budują napięcie i nastrój przez całe 67 minut i nie można mieć ich dość. Pomiędzy „jadem właściwym” przemieszczają się kompozycje uzupełniające. Tworzą one atmosferę zagrożenia, ulitowania i nadchodzącego zakończenia. Cierpienia jednak nie ustępują ponieważ zło w czystej postaci tryumfuje i zapewnia nieskończenie wiele uciech cielesnych.
Ta muzyka jest jak objawienie. Wyczytacie z niej wszystko! Wyłapiecie z niej wiele podtekstów i ukrytych związków. Eksplodują one Wam w twarz bo nie będziecie przygotowani na takie desekracje. Niesamowity materiał. Jest jak trans w kierunku poszukiwania czegokolwiek. Dlaczego „czegokolwiek”? Bo to muzyka uniwersalna jest. Pozwala przypisać w swoje jestestwo – czemukolwiek. Możesz rozmyślać o złotych górach tak samo jak o problemach egzystencjonalnych. Musisz jednak wykazywać pewną wrażliwość i chęć współpracy. Wracając do początku – z tą awangardą to wcale nie był żart. Jak już wspomniałem – „Om” nie reprezentuje typowego nurtu muzycznego. Posiada nad wyraz wiele melodyjnych zwrotów i progresji dźwięków a nawet jazzowe inspiracje. Ma swoistą rytmikę i chóralne wokale. Ma wszystko, poza typowym podejściem do tematu. Może mieć pozytywny przekaz, który wzbija na wyżyny albo pochowa słuchacza w depresji. Niesamowity, nietypowy i rozbrajający. To trzy przymiotniki jakie cisną mi się na ustaw w trakcie sesji z „Om”. Nietypowy, klimatyczny black metal najwyższej próby. Wracam bez kompleksów do „Om” po 5 latach i czuję jak czas się cofa. Wspaniała muzyka.
Posłuchaj: “Dedesuptul”