Kat i Roman Kostrzewski – Biało – Czarna
KAT i ROMAN KOSTRZEWSKI
Biało – Czarna (2011)
Polska, Mystic Production, Thrash Metal
Kto w swojej przygodzie z muzyką metalową nigdy nie zetknął się z klasykiem jakim bez wątpienia jest Kat ręka do góry. Nikt? Tak myślałem. Kto słuchał ich dużo i z przyjemnością, nie bez przyczyny uważając ich za jedną z najjaśniejszych gwiazd na polskiej scenie? Spory odzew, to oczywiste. A kto odliczał niecierpliwie dni do premiery „Biało – Czarnej”, najnowszego dzieła odłamu zespołu z Romanem Kostrzewskim w składzie? Niewiele rąk w górze…
No ale faktem jest, że ową premierę mamy już za sobą i trzeba by teraz rzeczone nagranie podsumować i ocenić. Tylko jak to zrobić? Jaką perspektywę przyjąć i jakich kryteriów użyć? Po namyśle postanowiłem nie poddać się swoim pozytywnym wspomnieniom związanym z muzyką zespołu i opisać „Biało – Czarną” z perspektywy dnia dzisiejszego, a nie przez pryzmat przeszłości. Jak w takim razie opisywana płyta wypada w porównaniu z aktualną konkurencją, która jest oczywiście ogromna? Niestety nie najlepiej.
Od samego startu cudów się nie spodziewałem. Należę do tej grupy osób, która uważa, że po rozpadzie na dwa Katy żaden z odłamów nigdy nie podniesie się do klasy oryginalnego składu. I początek nagrania nie rozwiewa moich wątpliwości. Zaczynają od przydługiego instrumentalnego (pochrząkiwań i nieskładnych zaśpiewów nie liczę) utworu zatytułowaną „Bara”. Otwiera on całą listę dosyć durnych nazw kawałków. Nazw, które mają ścisły związek z tekstami numerów. I tu dochodzimy do pierwszego poważnego problemu płyty. Roman Kostrzewski zawsze pisał dziwaczne i charakterystyczne teksty. Jedni je uwielbiali, inni nie znosili (ja zawsze lewitowałem gdzieś pośrodku: niektóre były świetne, niektóre fatalne), ale można było się zgodzić, że większość z nich trzyma się jakiejś tam logiki. Mają jakiś sens. Niestety tym razem strumień świadomości wokalisty jest skrajnie niezrozumiały, a momentami wręcz wkurwiający. Nic się nie rymuje, każda linijka występuje w oderwaniu od poprzedniej, co sprawia, że jakikolwiek miał być przekaz – przestaje on być wyraźny i wręcz znika kompletnie, ponieważ nie można go wyłowić z niekompetentnie napisanych liryk. I wiem, że muzyki niekoniecznie słucha się zwracając jakąkolwiek uwagę na teksty, czy przekaz, ale nie mamy tu do czynienia z death’owymi growlami, tylko z czystym, thrash’owym wokalem. Poza tym to Kat do cholery ciężkiej! Wszyscy pamiętamy takie hymny jak „Diabelski Dom”, „Głoś z Ciemności”, „Łza dla Cieniów Minionych”, czy „Ojcze Samotni”. A co dostaliśmy tym razem? „Kupa Świąt”, „ Maryja Omen” i „Kapucyn Zamknął Drzwi”. Bez komentarza. Aha jest też „Diabelski Dom cz. IV” i spróbujcie zgadnąć czy dorasta do pięt którejkolwiek z poprzednich części. Zgadliście. Nie dorasta. Zarówno tekstowo, jak i muzycznie, bo pomimo że przy paskudnych wokalach reszta zespołu wypada względnie pozytywnie i udało im się skomponować riffy wyraźnie w duchu starych nagrań poprzedniego wcielenia grupy, to nic porywającego to niestety nie jest. Nie będzie niespodzianką kiedy napiszę, że nowy Kat z Romanem to staromodny, nastrojowy thrash, niezbyt szybki i niezbyt ciężki z łagodnymi, balladowymi motywami. Stylowo jest więc dokładnie to czego się spodziewaliśmy, tylko niezbyt porywająco. Niezła rzemieślnicza robota i tylko (niestety, bo porywające riffy i jazda bez trzymanki mogły uratować ten album) tyle.
Nie mogę niestety polecić nikomu „Biało – Czarnej”. Podejrzewam, że nawet oddani fani będą zawiedzeni, a cała reszta potwornie żachnie się na wokale i do płyty nigdy nie wróci. Ja też raczej nie wrócę. Nie jest to paskudne nagranie. Nie spodziewałem się też niczego genialnego, ale mimo to jestem zawiedziony tym co wyszło. Przeciętny thrash zepsuty dodatkowo nędznymi wokalami i głupkowatymi tekstami. Jak to ujął Roman w jednej z liryk: „Lanie wody świętym cyckiem”. Sam bym tego trafniej nie ujął.