Amon Amarth – Surtur Rising
AMON AMARTH
Surtur Rising (2011)
Szwecja, Metal Blade, Viking metal
Amon Amarth jest jednym z czołowych przedstawicieli nurtu zwanego viking metalem. Szwedzi obecni są na scenie już prawie 20 lat i osiągnęli naprawdę sporo, więc mimo że nie jestem wielkim zwolennikiem gatunku, którego są częścią – postanowiłem dać szansę ich ostatniemu dziełu: „Surtur Rising”.
Materiał składa się z 11 utworów nagranych w Fascination Street Studio. I od pierwszego przesłuchania okazuje się, że nikt zapoznany z twórczością zespołu nie będzie zaskoczony ich zawartością. Kawałki są proste, bardzo melodyjne i utrzymane w średnim tempie. Początkowo nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. Po prostu wzruszyłem ramionami i pomyślałem: „Cóż, Amon Amarth, czego się spodziewałem?”. Z czasem jednak zacząłem dostrzegać coraz więcej smaczków, małych, ale stanowiących całą różnicę pomysłów i melodyjnych patentów. Okazało się, ze jest ich na tyle dużo, że były w stanie diametralnie zmienić moje postrzeganie tego nagrania. Momenty jak: smyczki i oktawy w „Doom Over Dead Man”, monumentalny riff i świetna solówka w “Töck’s Taunt: Loke’s Treachery Part II”, czy niesztampowe melodie w “For Victory or Death” pozwalają wybić się „Surtur Rising” ponad przeciętność. Płyta zawiera też dosyć zaskakujący cover. „Aerials” System of a Down, bo o nim tu mowa nie zwrócił jednak mojej baczniejszej uwagi z dwóch powodów. Po pierwsze, zespół nie ingerował prawie wcale w oryginał (poza zmianą wokali na growle i dodaniem gdzieniegdzie podwójnych stóp), a po drugie nie znoszę tego kawałka jak morowej zarazy. Nie wpływa to jednak zbytnio na mój dobry odbiór całości, ponieważ to tylko bonus track. Reszta jest zwarta, przemyślana i płynna. Nie jest to oczywiście muzyka wymagająca wiele od słuchacza, ale nie taka jej rola i w gatunku melo death mało słyszałem rzeczy, które bardziej mnie do siebie przekonały. Z miejsca do głowy przychodzą chyba tylko „Heartwork” Carcass i „Character” od Dark Tranquility, a przecież przegrać z takimi tuzami to nie wstyd.
Nagranie brzmi bardzo dobrze, a jednocześnie… powściągliwie. Słychać tutaj klasę realizatora i na pewno opłacił się wydatek na wynajęcie orkiestry, jednak nie ma tutaj przesady. Smaczki i patenty są w sam raz słyszalne. Na tyle, że trzeba się wsłuchać w celu ich wyłapania i docenienia, a o to przecież chodzi. Wszystko jest na miejscu i brzmi doskonale.
Wszystkim fanom brodaczy z północy polecam ta płytę bez wahania. Inni tez powinni dać jej szansę, ponieważ lokuje się zdecydowanie powyżej przeciętności.
Trzeba posłuchać: “Töck’s Taunt: Loke’s Treachery Part II”, „Doom Over Dead Man”
http://www.youtube.com/watch?v=pmynUDasQhM