Recenzja: Thy Flesh – Thymiama Mannan
THY FLESH
Thymiama Mannan (2014)
Grecja, Odium Records, Black Metal
To się nazywa miłość – nie od pierwszego usłyszenia! Czarna msza napędzana przez czarcie kopyta. Bez greckich koneksji i wydumanego patosu. Monotonny, całkiem old-schoolowy kawał zeschniętego chleba podany na talerzu z żarem z ogniska. Piecze w przełyk choć nie powoduje erekcji. Jest wtórny, chropowaty i ocieka ropą. Doskonała rozgrzewka przed „piekłem właściwym”. Nie będę wznosił peanów bo Thy Flesh nie zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Oni doskonale zrealizowali plan. Rzygają mrokiem i próbują obudzić pierwotne zło. Efekt końcowy jest zadowalający i skłaniający do podrygiwania w rytm lecz daleki jest od wznoszenia modłów. Najczęściej to perkusja krzyżuje plany greckiej hordy (określenie nie jest przypadkowe). Poza tym, że brzmi bardzo atrakcyjnie i skłania do kopulacji to przez 70% czasu, strasznie przynudza. Można ją było bardziej cofnąć na zaplecze i byłoby z głowy. A tak wkłada swoje trzy grosze i zbytnio wychodzi przed szereg. Gitary śmierdzą i potrafią fajnie pobłądzić w skandynawskie rejony. Odnalazłem się w nich doskonale. Czasem zaserwują inteligentny pasażyk, który niczym bryza chluśnie nam krwią po oczach. Muzyka idealna do konsumpcji pomidorów i pielenia trawnika nocą. Jest tu ten intrygujący klimat i poczucie, że uczestniczymy w czymś zakazanym. Nie jesteśmy w stanie się znudzić w ciągu tych 38 minut. Nie powiem też abym chciał więcej. Można zatem stwierdzić, że doskonale wyważono proporcje.
O doznaniach i klimacie takich płyt można by pisać godzinami. Jest to jednak przelewanie z pustego w próżne. Thy Flesh niczym skała, niewzruszony podaje nam kolejne takty i utwierdza nas w przekonaniu, że tak ma być. W całym tym zamieszaniu nie ma miejsca na domysły i niedopowiedzenia. Może nie jest to muzyka agresywna lecz z pewnością – bezpośrednia. Ładnie wyeksponowany bas jest małym prztyczkiem w nos dla tych, którzy ujednolicają swoją produkcję do granic absurdu (vel. odkurzacza). Może chciałbym go nieco więcej ale to nie miejsce aby roztrząsać się nad proporcjami o których już de facto, wspominałem. „Thymiama Mannan” to udany debiut napędzany przez swoisty „wdupizm”. Grecy manifestują swój charakter i oby jak najdłużej. Brak oryginalności zastępują wciągającym nastrojem i dobrą produkcją.
Thymiama Mannan
Final Nights
Rape Magic
Bloodsong
Temple of Absinth
Silver Tongue Devil
Extremity Unbound