Cortege - AnachoreoCORTEGE

Anachoreo (2012)

Polska, Let Them Come Productions, Death Metal

Nie licząc czteroletniego letargu, Cortege istnieje na scenie już 9 lat. Mimo takiego stażu, „Anachoreo” jest zaledwie debiutanckim krążkiem. Nie wiem czy ten czas powinien się przekładać na doświadczenie bo to zależy jedynie od aktywności zespołu. Tutaj odniosłem wrażenie, że jest to zbiór pomysłów i rozwinięć utrzymanych w pewnej stylistyce lecz nagranych bardziej dla idei. Owszem jest tu kilka ciekawych i wręcz wciągających motywów nawiązujących do starej szkoły ale często mamy do czynienia z nijaką masą, ulepioną z powtarzalnych riffów. Co więcej, często nie są niczym oryginalnym. Panowie lubią wspierać się rytmiką i wychodzi im to przyzwoicie jednak brakuje pewnej karkołomności, która każe nam unieść palec w celu zakomunikowania wszem i wobec: „eureka”!

Cortege gra bardzo stonowany death metal. Pozbawiony szaleństwa ale taki który próbuje tchnąć mrokiem. Poniekąd się udaje. Często jednak mamy przydługie wstępniaki, które aż proszą się o obcięcie bo całkowicie wypruwają dynamikę z tego wydawnictwa (vide wstęp do „Feed” i „Let It Burn”). Momentami wręcz łapie człowieka wkurw bo w tle potrafi się zadziać coś ciekawego tylko w oczekiwaniu na rozpierdol schodzi się 46 minut a potem jest koniec. Przykład: jednym z jasnych punktów jest krótka eskapada w drugiej części „Worship” ale zostaje przerwana przez wolne solo. Nie powiem, solo złe nie jest ale czy nie można zagrać go w tempo i nie zwalniać? Perkusja ma potencjał lecz ujawnia go rzadko. Początek „Violent” jest zgodny z tytułem a i perkusja dokazuje hyżo niczym szop w spiżarce lecz po 2 minutach wracamy do stałego punktu programu. Średnie tempo zdecydowanie góruje na „Anachoreo”. Niestety bo mimo powielania chociażby swoich własnych patentów, zespół potrafi rzygnąć lecz nie dysponuje jeszcze wystarczająco wyrobionym zmysłem do takiego poprowadzenia kompozycji aby po pierdolnięciu nadal świeciło słońce. Zdaję sobie sprawę, że się przypierdalam ale po co powtarzać motywy, skoro można napisać nowe? Produkcyjnie – mam dwa „zarzuty”. Ciężko je właściwie tak nazwać bo to jedynie rzecz gustu. Po pierwsze: „wystające” solówki. Są one zaakcentowane bardzo wyraźnie… wręcz zbyt wyraźnie jak dla mnie. Co gorsza, są bardzo oczywiste. Zespół przygotowuje nas na wejście partii solowej a potem jeszcze jej sterylne wybrzmiewanie jest podkreślone przez mastering. Może przy metalu progresywnym… Druga sprawa tyczy się perkusji. Przy sesji na słuchawkach miałem nieodparte wrażenie, że brakuje jej potęgi. Brzmi nieco kartonowo i nie trzęsie membranami. Przy słuchaniu na głośnikach jest nieco lepiej ale mimo wszystko, tych dolnych partii jest trochę za mało.

„Anachoreo” to udany debiut. Pierwsze wrażenie robi bardzo dobre ale jeśli się wsłuchać to czuć, że jest tu sporo powszechnie używanych sposobów na podawanie death metalu. Brak większych zrywów silących się na oryginalność a te które są, wymagają dopracowania. Życzę powodzenia bo jak się nie próbuje to się nie uda.

7/10

Fra Sotona (Intro)
Feed
Let It Burn
Invincible
Drown
Worship
Violent
Trenches
I Admire
Through Fire to Salvation
Purity

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *