Recenzja: Rings Of Saturn – Dingir
RINGS OF SATURN
Dingir (2012)
USA, Unique Leader Records, Technical Death Metal
Techniczny death metal totalny i totalitarny. Ależ mną sponiewierał ten album. Niesamowita sztuka łączenia nut i naprężania strun w iście wyuzdany sposób. Wiadomo, że ile ludzi tyle opinii więc wyznawcy teorii, że granie w tak zintensyfikowany sposób jest sztuką dla sztuki nie znajdą ze mną wspólnego języka. Osobiście jestem zdania, że na taką muzykę owszem trzeba mieć nastrój ale trzeba także chłonąć tego typu, klimat. A ten nie należy do lekkich i przyjemnych. Kiedy większość melodii waha się pomiędzy 200 a 300 bpm to ciężko mówić o chwytliwości a jednak w przypadku Rings Of Saturn jest nieco inaczej. „Dingir” to specyficzny sposób umęczenia. Czuję się niczym wybawca ludu, który po wytrwaniu 34 minut z ROS jest w stanie zbawiać świat. Ciekawe czego słuchał w takim razie – wiadomo kto. Niektórzy zwykli nazywać styl tego zespołu jako „aliencore” i wynika to pewnie ze złudnego „zsamplowania” praktycznie wszystkich dźwięków tu zawartych. Oglądając jednak trochę klipów na YT można potwierdzić autentyczność manualnych zdolności tych Panów.
Właściwie to samo było z Archspire. Pluli na lewo i prawo i ciężko było uznać to za ludzki wytwór. Tutaj jest podobnie ale tym razem podchodzę do tematu z większym dystansem. Zdaję sobie sprawę, że jedynym ogranicznikiem ludzkich zdolności jest jego umysł więc proszę – „Dingir” stał się rzeczywistością. Żeby nie było, że muzyka amerykanów polega na muskaniu i fiskaniu gryfu to dopowiem, że potrafią także zwolnić ale też „na bogato”. Miażdżą boleśnie swoim butem i sporadycznie atakują breakdown’em. Właściwie jest to jedyny (poza wokalem) element charakterystyczny dla deathcore’a. Aktualnie to nawet ciężko stwierdzić, że dla deathcore’a bo stosuje je coraz więcej kapel death metalowych. Natomiast jeśli chodzi o „wcięcia” to jest to zdecydowanie efekt miksu. Bardzo ciekawy swoją drogą choć na pierwszy rzut ucha – rzeczywiście brzmi obco. Słowo o wokalu skoro już się rzekło. Są to dwojakie niziny pokroju nowego Cryptopsy. Może nie jest to szczyt wokalnego kunsztu (brak charakterystycznej interpretacji czy modulacji głosu) ale nadaje się tu doskonale. Gdybym dostał do rąk album instrumentalny, to też bym nie płakał bo dzieje się na tym polu bardzo dużo. Nietuzinkowe melodie i kosmiczne rozwinięcia są tu powszechne. Muzyka jest bardzo intensywna ale i inteligentna. Łoi skórę ale też każe się zamyślić jak to wszystko jest w ogóle możliwe. Lucas Mann przemierza całą skalę kilka razy w ciągu sekund a i tak nie przeszkadza to w postrzeganiu tej muzyki jako zrównoważonej. Może trochę abstrakcyjnej ale jednak doskonale zbilansowanej. Rings Of Saturn ma wielki talent do niszczenia dźwiękiem i tego nikt im nie odbierze a niedowiarkom mówi „fuck off” i wystawia środkowy palec. Polecam!
Objective to Harvest
Galactic Cleansing
Shards of Scorched Flesh
Dingir
Faces Imploding
Peeling Arteries
Hyperforms
Fruitless Existence
Immaculate Order
Utopia
Oficjalny stream całej płyty od zespołu: