Klasyczny rozkład: Terrorizer – World Downfall
TERRORIZER
World Downfall (1989)
USA, Earache Records, Death / Grindcore
KTO, GDZIE I KIEDY?
Terrorizer uważany jest za jednego z ojców grindcore’a. Podobno Jesse Pintado, jeden z założycieli zespołu, użył tego określenia po raz pierwszy w 1983 roku. Pracował wtedy nad własnym stylem muzycznym. Terrorizer powstał w 1987 roku w Los Angeles. Pierwszy skład zawierał takie osobistości jak David Vincent, Pete Sandoval i Oscar Garcia. Z takiego połączenia sił powstał debiutancki materiał „World Downfall”, który został nagrany i wydany za sprawą Earache Records już po zakończeniu działalności zespołu, które miało miejsce w 1988 roku. Była to szybka i konkretna sesja nagraniowa na jedną gitarę w Morrisound (Tampa, Floryda) w zaledwie 8 godzin. Inżynierem był sam Scott Burns i był to jeden z pierwszych materiałów nad którymi pracował. Po pierwszym rozpadzie zespołu, David i Pete odeszli do Morbid Angel, Jesse do Napalm Death a Oscar kontynuował pracę z Nausea.
DLACZEGO TO KLASYK?
„World Downfall” jest określany mianem „Reign In Blood” w gatunku grindcore. Z pewnością można ich postawić w jednym rzędzie z Napalm Death i Agathocles i wszystko staje się jasne. Osiągnęli kultowy status z wielu powodów. Przede wszystkim, stylistyka zrobiła swoje. Ekstremalne kopnięcie w przewód pokarmowy napędzane przez perkusję i gitarową ekspansję, która zdaje się nie mieć końca. Terrorizer wytacza potężne działo jak na swoje czasy i przyprawia o ślinotok wiernych wyznawców pożogi i dekapitacji. Jest często rytmicznie ale w wulgarny sposób. Zespół przez 35 minut dąży do celu nie bacząc na to, że depcze po trupach. Nie odpuszczają, nie zwalniają… niosą za sobą iście punkową energię ubraną w mokrą ścierę do podłogi. Najważniejszym instrumentem, który jest równocześnie najbardziej wysunięty do przodu to wspomniana wcześniej perkusja. Pete zrobił tu ogrom świetnej roboty. Nieustannie utyka przejścia, roluje i przetacza. Dominuje nad zespołem i słuchaczem. Gitary są pośrodku – pomiędzy perkusją a wokalem, który to przypomina pomruk rozkładającego się zombie. Nie jest zbyt dynamiczny i brzmi raczej jak przepity koniokrad ale dodaje dzięki temu, prawdziwego wydźwięku. Nie jest idealny i wygładzony. Jest obskurny i trąci trupem. Jednym słowem – jest idealny. „World Downfall” to pozycja obowiązkowa jeśli ktoś pragnie zgłębiać tajniki powstania gatunku i jest łakomy ekstremalnych doznać w old-school’owym stylu.