Recenzja: Iblis – Menthell
IBLIS
Menthell (2012)
Polska, Death To Music, Avant Black / Death Metal
Iblis to kawał pojebanej muzy z naszego pięknego kraju. Niektórzy nazywają to awangardą, niektórzy dopatrują się psychodelii a ja widzę jeno eklektyczną formę ukształtowaną przez zdeprawowane istoty – napędzane nie do końca ludzkim – pierwiastkiem. Jaki jest efekt? Otrzymujemy galopujący black/death metal, który rzygnie tu i ówdzie jakimś blaścikiem ale przez większość czasu odreagowuje na słuchaczach swój „uptempo, technical metal”. Jest to żywo akcelerowany przez bas, metal techniczny prowokowany przez młodzieżowe przestoje i zatrzymania aż do grania arpeggio, miliona i jednej, nutki. Mało się nie porzygałem w trakcie tej intensywnie zbaczającej z toru – podróży. Czy widok lokomotywy z impetem wdzierającej się w istotę ludzką jest Wam obcy? Spróbujcie sobie go zwizualizować bo mniej więcej tak wygląda pierwszy kontakt z „Menthell”. Drugi jest nieco mniej bolesny ale ten pierwszy można doświadczyć „mocniej”.
Nieskoordynowane ruchy perkusyjne Szafota wprawiają w zdumienie. Eto człowiek? Pokrzywiony musi być psychicznie ale jakże kopie po łbie! Zmienia tempo i bezstresowo molestuje słuchacza. Emancypacja pięknej sztuki rytmicznej i takiego, przysłowiowego rozbryzgu. Dziewicze rejony zostają wpół rozdarte. Perkusja onieśmiela – gdzie się ukrywał ten człowiek?! 32 minuty i reset mózgu. Teraz podejście do gitar. Tortura psychiczna nie trwa długo ponieważ panowie instrumentaliści dają do pieca kilka utopionych ciał. Trochę dymią ale jazda bez trzymanki – gwarantowana. Nie będę porównywał bo to krzywdzące. Iblis to niezwykle wyważony, mosiężny oryginał. Nie udaje i nie kopiuje. Uczy się od najlepszych i wciela w życie swoją, chorą wizję muzyki ekstremalnej. Spodobała mi się ta niesztampowa indywidualność i podejście do tematu zupełnie bez kompleksów. Odważnie i multi-językowo. Z wyczuwalnym basem i nieco za bardzo, wyuzdanym wokalem. Zbyt często jest nieobecny aby potem dać się poznać od chaotycznie-nieogarniętej strony. Czasem przypominający Cezara z Christ Agony ale na ogół, wydający się nie wiązać na stałe z muzyką. Jest to najsłabszy punkt programu ale można by rzec, że plan został wykonany. Da się go przełknąć i zaakceptować jako integralną część Iblis. Ten zespół jest skazany na sukces w pewnym gronie odbiorców. Nieskromnie mogę się do niego zaliczyć i stwierdzam, że uwielbiam takie post-paranoidalne klimaty, które nocą spać nie pozwalają i przyspieszają bicie serca kiedy człowiek chciałby zaznać spokoju. Zacna ekipa wykwitła nam na scenie! Polecam dla wszystkich jednostek typu „open minded”. IBLIS HELL!
12 Sycamores
Menthell
Poison In Your Food
Don’t Eat My Legs
Origin
Bill Skins Fifth
Colour Of Schizophrenia