Recenzja: Vader – Welcome To The Morbid Reich
VADER
Welcome To The Morbid Reich (2011)
Polska, Nuclear Blast, Death Metal
Niezmiernie cieszy mnie taki obrót spraw, że Vader nagrywając dziewiątą płytę w karierze daje z siebie tyle świeżej co i skrzepniętej krwi zachowanej z lat ‘90. Doskonale to słychać na przykładzie perkusji. Wylewa się z niej szaleństwo dobrze znane z początków istnienia kapeli. Jest bogata i pełna. Z szybkością światła zetnie każdą niegodną uczestniczenia w rytuale, głowę. Właśnie tak określiłbym ten album. To jest rytuał, który przywrócił mi wiarę w ten zespół!
Vader bardzo dobrze zrównoważył death metalową ekstremę z ciężką melodyjnością, przetykając to niemalże thrash’ową manierą. Sprawiło to, że „Welcome To The Morbid Reich” płynnie i gładko przelatuje przez uszy. Tnąca rytmika jest doskonałą wizytówką tego krążka. Jest jej dużo i z nienaganną precyzją tworzy tło dla wirtuozeryjnych solówek i wokali. Te ostatnie chyba jako jedyne nie zmieniaja się w Vader. Barwa głosu Petera jest charakterystyczna i pasuje do maniery zespołu jak mało co. Pojawiają też się symfoniczne wejścia jak to z „I Am Who Feasts Upon Your Soul”. Dodaje patosu i naprawdę cieszy ucho. Kolejnym składnikiem skazującym ten materiał na powodzenie jest jego klimat. Jest on tym o co chodzi w death metalu. Jest mroczny i brudny. Vader osiągnął coś, czego wielu nie potrafi. Zestawił starą szkołę death metalu i takie brzmienie i przedstawił w „nowoczesny” sposób. Nie chodzi mi o to, że „Welcome…” brzmi jak stare nagrania bo od tego dzieli ich wielka przepaść. Produkcja jest doskonała – mięsista, żywa i lekko stłumiona w imię tego jak grało się kiedyś. Nowoczesność polega na nietuzinkowych kompozycjach, których nie powstydziłaby się aktualnie żadna kapela. Przenieśli old-school’owe standardy w XXI wiek!
Fascynujące jest jak młodo się można poczuć przy słuchaniu takich krążków. Osobiście wierzyłem w „powrót” Vader nieco wcześniej bo mianowicie po wydaniu ep’ki „The Art Of War” w 2005 roku. Zwiastowała ona początek i koniec w jednym. Koniec letargu i powrót do świetności. Niestety potem jakoś się wszystko rozmyło. Sytuacje jedynie poprawił, uwielbiany przeze mnie, album okolicznościowy „XXV” z 2008 roku ale to nie o to chodziło. Po tylu latach wysokich wzlotów i małych upadków, Vader jest oczyszczony z zarzutów i z powodzeniem może zaczynać karierę od nowa. Peter wydał do bólu prawdziwą płytę a muzykę na niej zawartą, można wręcz dotknąć i dostać kilka kopów w dupę – przy okazji. Nawet same tytuły bogato nawiązują wstecz a przykładowo w „Decapitated Saints” usłyszałem Deicide. Nie, to niemożliwe… słyszę rasowy death metal, który mimo ponad dwóch dekad życia, ciągle dostarcza niesamowitych doznań. Podobieństwo oznacza świeże podejście do tematu poprzez pełen profesjonalizm. The King is dead. Long live the King. Polecam!