Recenzja: Decapitated – Carnival Is Forever
DECAPITATED
Carnival Is Forever (2011)
Polska, Nuclear Blast Records, Deathcore/Groove
Przyznam szczerze – na początku byłem wkurwiony na to co usłyszałem. Właściwie nie jestem pewien dlaczego. Czy może dlatego, że nijak ta płyta ma się do death metalu, którego oczekiwałem po Decapitated? Może i tak. Generalnie ta płyta zgwałciła moje wszelakie oczekiwania względem zespołu. Sam nie wiem czy to dobrze czy nie. Wiem za to, że jestem w rozterce. Ta płyta, ogólnie nie ma zbyt wiele wspólnego z death metalem. Jest tu wszystko poza pieprzonym, typowym DEATH METALEM… jeśli już to są tylko jakieś poszczególne elementy. Niby mało ale kto do małej ciasnej powiedział, że Decapitated musi grać to czego ja lub inni oczekują? Oni grają to co chcą i to, zasadniczo czyni ich wolnymi. Powiem wręcz, że w moim odczuciu – po drugim przesłuchaniu – ta właśnie idea zaczęła przyświecać temu krążkowi. Nie mam im tego za złe, że przelali tu wielkie pokłady deathcore’a (mimo, że go nie lubię). W ich wydaniu jest co najmniej akceptowalny (poza pojedynczymi przykładami). Ta płyta ma zasadniczo dwa bieguny. Pierwszy – ten dobry, dodatni to perkusista. Kerim wykonał tu doskonałą robotę. Doskonale wypełnia tło i uzupełnia mozolne posunięcia taktyczne gitary… wspaniała perkusja – tak po prostu. Żywa i prawdziwa. Bogata i nieugięta. Intensywna ale i progresywna. Okej – nie wyjdę z zachwytu więc zakończę. Najjaśniejszy punkt tej płyty – bez wątpienia! Jest i biegun ujemny czyli tak zwane „disadvantages”. Wokal nie leży mi totalnie. Nie lubię deathcore’a ale potrafię zdzierżyć jakieś brekdown’y i nie wiadomo co jeszcze ale takiego wokalu nie strawię. Utknął mi w przełyku i nie chce pójść dalej.
Nie powiem, że Rafał Piotrowski nie wykonuje tu rzetelnej pracy! Co więcej – ten gość na koncertach to wulkan ekspresji i emocji ale… to nie moja bajka i uważam, że to nie bajka Decapitated nawet jeśli grają jakiś „odważny” mariaż deathcore, groove’a („404” to praktycznie kopia Gojira) i death metalu (?)… no nie potrafię tego spasować i bardzo mi przykro z tego powodu. Słyszałem już wiele głosów, że ten wokal tu nie pasuje i (nie)stety podpisuje się pod tym stwierdzeniem. Ogólnie, jestem w stanie przekonać się do tej muzy i odbieram ją bardzo osobiście bo do tej pory uwielbiam „Winds Of Creation” i to był dla mnie ważny zespół w tamtych latach. Cieszę się, że mogłem poczuć melancholię zaprzeszłych czasów w utworze „Silence” i że Decapitated robi to co chce, czy się to komuś podoba czy nie. Nie mam ochoty słuchać odgrzewanych kotletów i po trzech sesjach z „Carnival Is Forever” akceptuję ten krążek w 90%. Tych wokalnych dziesięciu nie przeskoczę… „Homo Sum” to zdecydowany debeściak na tym krążku! Polecam jako odskocznię od wszelakiej ekstremy.
Posłuchaj: Homo Sum