Recenzja: Kataklysm – In The Arms Of Devastation
KATAKLYSM
In The Arms Of Devastation (2006)
Kanada, Nuclear Blast, Death Metal
Kataklysm na scenie jest już ładne 16 lat i trzeba przyznać, że jest to marka sprawdzona i godna zaufania. Zawsze stali nieco na uboczu albo bynajmniej takie wrażenie odnoszę jeśli chodzi o nasz piękny kraj. Nie zyskali takiego rozgłosu jak zespoły ze Stanów ale z tego co widzę, Kanada od zawsze miała trochę “pod górkę” jeśli chodzi o promocję rodzimych kapel. Wielka szkoda bo ten niedoceniany kraj posiada wiele na prawdę genialnych kapel jak choćby Neuraxis czy Quo Vadis (wyjątkiem jest tutaj Cryptopsy, które jest zespołem wielkim i uznanym). Kataklysm to zespół do bólu konsekwentny. Od zawsze robią swoje i widać, że mają pomysł na to co robią. “In The Arms Of Devastation” to wielki konglomerat łączący pod swoimi skrzydłami multum najprzeróżniejszych smaczków i wpływów.
Począwszy od niemalże thrash’owych, krzyczanych wokali (bardzo udany zabieg!) i takowej rytmiki przez death / black metalowy growling / charkot i regularną death metalową jazdę fristajlową aż do melodyki znanej ze Szwedzkich rejonów ale zagranej na kanadyjską modłę. I nie mówię tu o jakimś przelotnym pierdoleniu, które wyleci wam z głowy po piętnastu minutach – o nie. Melodie są ciężkie i charakterystyczne i co więcej – cieszą ucho jak mało które by wręcz od siebie uzależnić. Piękna sprawa. Weźcie takie “Crippled And Broken” i tą ociężałą melodię z mniej więcej połowy utworu – rzadko się słyszy tak odważne rozwiązania. Kataklysm pokazuje środkowy palec pierdoleniu trzy po trzy i zespołom, które grają tylko po to by grać. Kataklysm gra alternatywny death metal. Nie jest może pionierem ale jest odważny. Gra cholernie ciekawie i zaskakująco. Świetnie ułożone wokalizy dolewają oliwy do ognia a tak ciekawe teksty tworzą dzieło ponadczasowe. Nawet nie zauważycie kiedy zaczniecie się utożsamiać z tym co usłyszycie i wręcz zaczniecie “nucić” fragmenty utworów. Czyż nie o to chodzi w tej muzyce?
Ważne jest aby podchodząc do tego albumu, spróbować go naprawdę poczuć. Ja o mały włos nie zaprzepaściłem tej genialnej spuścizny Kanadyjczyków bo na dobrą sprawę, za pierwszym razem, przepuściłem go przez swój sprzęt grający jak przez sitko i nie miałem zbytniej ochoty do niego wracać. Na szczęście rozum wziął górę i pomyślałem “halo, halo – przecież to Kataklysm – oni nie mogli tego spierdolić!”. No i owszem – nie spierdolili. Nagrali genialny album do którego będę wracał bardzo często bo jest solidny ale i kurewsko ciekawy. Charakterystyczne roll’e perkusyjne, które zawsze były wizytówką zespołu i tutaj znalazły swoje miejsce więc jestem dosłownie wpiekłowzięty! Polecam – a must have w kolekcji każdego “śmierć maniaka”.
Ps. Epicki “The Road To Devastation” dosłownie urywa łeb – przekonajcie się sami!
Recenzja wskrzeszona z archiwum “starego” Warheim.org.