Trauma – Archetype Of Chaos
TRAUMA
Archetype Of Chaos (2010)
Polska, Witching Hour, Death Metal
„Archetype of chaos” to siódmy longplay w karierze Traumy. Zespół od dłuższego czasu nękany ciągłymi zmianami składu i niejakim spadkiem formy („Determination” i „Neurotic Mass” to dobre płyty, ale nie rewelacyjne jak na przykład „Imperfect Like a God”) w końcu wytoczył ciężkie działa i atakuje z intensywnością jakiej fani od nich oczekiwali.
Akustyczne intro i startujemy. „Cortex Deformation”: średnie tempo, niezmordowane podwójne centrale, ohydne wrzaski i doskonała solówka. Czego chcieć więcej? Niczego, bo wspomniany numer dostarcza wszystko za co lubimy Traumę z jajem jakiego dawno u nich nie było. Pojawia się też od razu pewne przypuszczenie, które potwierdza się po wysłuchaniu całości. Kopeć w swoim ostatnim nagraniu z zespołem całkowicie ukradł reszcie show. Nie mam tu na myśli oczywiście, że reszta składników nie gra. O nie, całość jest naprawdę bardzo dobra, co odzwierciedla ocena na końcu tekstu, ale aranż i wykonanie wokali wywarło na mnie wprost kolosalne wrażenie. Jedziemy dalej. „A Dying World” i „War Machine” nie zawodzą (szczególnie zajebiście klimatyczne patenty w tym drugim), ale dla mnie prawdziwa zabawa zaczyna się wraz z początkiem kolejnego kawałka. „The Slime” to proste, szarpane riffy, skandowany refren i celne blasty, a wszystko to ciężkie jak dupa Ryszarda Kalisza. Najlepszy numer na nagraniu. Później wcale nie jest gorzej i raczeni jesteśmy dawką starej dobrej (ale nie nudnej i osłuchanej), Traumy. „The Truth Murder”, „Tabula Rasa” i „Portrait of the Lies” strzelają po pysku, że aż spadają kapcie. Wszystko z klasą, wszystko pomyślane, wszystko na poziomie. Płytę zamyka „Destruction of the Demented World” mój drugi po „The Slime” – faworyt. Najbardziej melodyjny z całości, nie pozbawiony jednak odpowiedniej dawki agresji.
Od strony technicznej i wykonawczej nie ma się do czego przyczepić. Brzmienie komplementuje materiał doskonale i pozwala docenić kunszt jaki włożono w partie wszystkich instrumentów. O wokalu już pisałem w samych superlatywach, ale reszta zespołu wcale nie odstaje. Mister zagrał najlepsze solówki do tej pory (a kiepskim gitarzystą mówiąc delikatnie nie jest, więc to o czymś świadczy). Mały też się nie lenił. Partie perkusji są geste i precyzyjne. Wykonawczo: klasa światowa.
I tak dochodzimy do sedna. Po mniej udanych (moim zdaniem) ostatnich nagraniach otrzymaliśmy wreszcie Traumę w wysokiej formie. Taką, jaką chcielibyśmy zawsze słyszeć. Mam tylko nadzieję, że ta płyta uchyli im w końcu szerzej drzwi na duże zachodnie sceny, gdzie z odpowiednią promocją od dawna powinno być ich miejsce.