Nightfall – Astron Black and the Thirty Tyrants
NIGHTFALL
Astron Black and the Thirty Tyrants (2010)
Grecja, Metal Blade Records, Black Metal
Wczesne dzieła tych szanownych Greków łykałem bez popity i nawet jeszcze “Diva Futura” potrafiłem sobie posłuchać ot tak, bez okazji. Wtedy nastąpił “I’am Jesus” i czar prysł. Ten krążek obszedł mnie szerokim łukiem i pokazał środkowy palec wetknięty w czarci zadek. Dopiero “Astron Black…” ma szanse stanąć w szranki i powalczyć o miejsce na półce obok zacnych płyt Rotting Christ czy Samael, którym nie potrafię odmówić zwierzęcego magnetyzmu. W każdym razie, widzę że Grecy doszli do siebie i wreszcie zaczęli mieszać po swojemu (i poniekąd, cudzemu). Sałatka grecka – tak bym nazwał ten krążek.
Dlaczego? Otóż w dwóch pierwszych pierdolnięciach (nie licząc intra) mamy do czynienia z black metalem w miarę prostolinijnej formie a podczas “Astra Planeta…” zaczynają się schody do piekłonieba niczym w zakręconej kolejce górskiej. Następuje zwrot o 180 stopni i Nightfall zaczyna wylewać należyte porcje klimatycznej cieczy. Dziwny to przeskok bo ni z tego ni z owego dostajemy po twarzy progresywną solówką (wtf?) i zmienia się koncept. Myślę, że zbyt mocno rzuca się to w uszy. W “Ambassador Of Mass” mamy natomiast uśrednienie. Połączenie wczesnej fazy black’owej z klimatycznym ścierwem. Chłopaki chcieli dobrze ale coś po drodze popsuli. W każdym razie, “Astron Black…” to muzyka dla ludzi, szukających odskoczni. Bardzo lekko daje się ją łyknąć, szczególnie jeśli podobają Wam się cuda spod szyldu Samael & Rotting Christ. Nightfall powiela ich recepturę ponieważ jest to słuszna droga ku ekspozycji kapeli na światło dzienne. Mimo wszystko, jak na zespół z tak dużym doświadczeniem, już chyba na zawsze zostaną w cieniu Rotting Christ. Bardzo przyjemny dodatek z wyuzdanej, greckiej strony globu. Bawiłem się na prawdę przednio ale niedosyt pozostaje… może to brak sosu?