Recenzja: The Dead Goats – Don’t Go In The Tomb
Ręka, noga, mózg na ścianie! Najs. Szwedzki nakurw sypie piachem po oczach. Właściwie to nie piach. To żwir, który kaleczy twarz, o! Martwe Kozy się w tańcu nie pierdolą więc jeśli chodzi o przekaz to w grę wchodzi jedynie bezpośrednie starcie. Prosto i skutecznie docierają do rock’n’rollowej podświadomości każdego, zdeprawowanego odbiorcy. Na próżno doszukiwać się tu jakiejś wyuzdanej ideologii. Energetyczne parcie do przodu z przyłączem gazowym. Wystarczy nabyć zapałki a wrażenia będą niezapomniane. Brzmienie bardzo w klimacie, którym inspiruje się zespół. Soczysty przester dominuje materiał. Bas ma także swoje 5 minut, wygrywając solo w ramach hipertonicznych przestojów. Perkusja jest lekko wycofana lecz nie bierze jeńców. Dobija w tempo niczym pistolet do gwoździ. Jej założeniem nie jest odwracanie uwagi od pierwszego planu a intensywne wypełnianie tła. Sprawdza się w tym zadaniu doskonale. Witamy w latach ‘90 drodzy Państwo. Można tu nawet doszukać się melodii. Materiał jest krótki i mało subtelny. Raczej dla koneserów takiej sztuki. Nie zaprawionych może ta surowizna przytłoczyć i zniechęcić.The Dead Goats powoduje, że mięso pozostawione na blacie rozkłada się dwa razy szybciej. Mimo takich „skutków ubocznych”, Panowie wzbudzają mimowolny uśmiech na ryju. Jest w tej muzyce coś tak szalonego i nieprzewidywalnego, że ciężko się oderwać. Należy tylko pamiętać aby nie wchodzić do grobowca! Hails!