Recenzja: Deep Desolation – Rites Of Blasphemy

Deep Desolation - Rites Of BlasphemyDEEP DESOLATION

Rites Of Blasphemy (2012)

Polska, Darkzone Productions, Black / Doom / Sludge Metal

Deep Desolation to dla mnie nowinka ale od początku miałem wrażenie, że mi się spodoba. Czy oczekiwania pokryły się z rzeczywistością? I tak i nie. „Rites Of Blasphemy” to mariaż wielogatunkowy z którego wyszły dobrze zbudowane ale niezbyt piękne dzieci. Jednym słowem, solidnie ale… właściwie główne „ale” mam do rozpiętości czasowej tego materiału. Przez bite 55 minut muzyka bardzo delikatnie i powolnie ewoluuje w różne klimaty. Robi to tak, jakby nie chciała przestraszyć odbiorcy. Jest metoda w tym szaleństwie jak to się mówi i podkreślając doom/death/black/sludge’ową stylistykę w jakiej zespół się obraca, brak nagłych zmian wydaje się być atutem czy wręcz „złem koniecznym”.

Zaczyna się powolnie i powolnie się kończy. Trąci stoner’em i pajęczynami. Słychać, że Black Sabbath nie jest im obce. Brudny, zapyziały bas ewidentnie chce wpływać na charakterystykę kapeli i nieustannie terroryzuje tło, trochę brzęcząc ale robi to z old-school’owym wyczuciem. Podobnie sprawa ma się często eksplorowanego, black metalowego pogorzeliska. Trochę w stylu Furii a trochę jak Darkthrone. Mrok jest, tylko że dłużej się tu wszystko kreuje. Przygniata ale brakuje mu elementu zaskoczenia. Nie mówię o jakimś nagłym zwrocie akcji ale przydałyby się jakieś akcenty zwiastujące rychły koniec naszego żywota. Brakuje mu też tzw. punktu kulminacyjnego. Prowadzi w głąb lasu i pozostawia na pastwę losu. Czuję się porzucony i zapomniany… A tak na poważnie. Zespół ma talent do prowadzenia słuchacza na rzeź. Skutecznie go hipnotyzuje, sączy do głowy jad, który powoli wytapia jej wnętrze. Deep Desolation udał się nie lada wyczyn. Połączyli tuzin gatunków, zachowując rozmach i old-school’owy wydźwięk. Każda z kompozycji opowiada własną historię i w dużym stopniu są od siebie niezależne. Mimo to, koncept jest bardzo spójny a akcenty jak np. czyste wokalizy, potęgują klimat. Swoją drogą „Mroczny Hymn” to utwór stylistycznie najbardziej zbliżony do black metalu z tymże inkorporuje także sludge’owe fekalia. Cała ta płyta tak ma. Jest zboczona, wykręca twarz i zdaje się być dobrą ilustracją do fetyszystycznych zabaw. Wielki pożeracz energii i emocjonalny kombajn w jednym. Przytłacza i dołuje ale pozwala też pokiwać głową i pomachać nóżką. Ciężki kawał muzy dla fanów (jak podaje słusznie zespół) Saint Vitus, Celtic Frost i Mercyful Fate. Polecam!

8/10

Between the Tits of a Witch
Searching For Yesterday
Intermezzo
Blasphemous Rite
Mroczny Hymn
Cuius Regio/Eius Religio
I Became Your God
Necromouth

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *