Klasyczny rozkład: Master – Master
MASTER
Master (1990)
USA, Nuclear Blast, Death Metal
KTO, GDZIE I KIEDY?
Master zrodził się w roku 1983 z rozpadu grupy War Cry. Jego istnienie zostało zapoczątkowane przez Paul’a Speckmann’a (bas, wokal) i Bill’a Schmidt’a (perkusja). Panowie przesłuchali 26 gitarzystów lecz żaden z nich nie znalazł miejsca w zespole. Z tego powodu Schmidt opuścił kolegę na rzecz lokalnego Mayhem Inc. Speckmann natomiast założył kapelę Death Strike w której użył utworów pierwotnie napisanych dla Master. Do składu dołączył Chris Mittlebrun (gitara) i we dwójkę napisali jeszcze kilka kompozycji. Do składu dołączył też szesnastoletni Kirk Miller (gitara) i John Leprich (perkusja). Po wydaniu dema „Fuckin’ Death”, Schmidt powrócił do zespołu natomiast Leprich i Miller z niego odeszli. W takim składzie, zespół powrócił do nazwy Master. W 1985 roku w Seagrape Studios nagrano debiutancki krążek. Materiał w formie surowego miksu wyciekł do podziemia jednak „oficjalnie” ukazał się dopiero w 2003 roku. Kilka kompozycji z tego materiału ukazało się na „drugim debiucie” Amerykanów w 1990 roku, zatytułowanym „Master”.
DLACZEGO TO KLASYK?
Master reprezentuje godnie klimatyczną odmianę death metalu. Napędzana grą w tempo ale poganiana przez wyeksponowany bas i jadowite wstawki w formie sonicznych „zaczepek”. Co więcej, mamy tu do czynienia z klawiszowymi wstawkami – trochę na kościelną modłę ale nic to. To tylko dodatek ale przyciąga uwagę. Trafiają się także, równie klimatyczne solówki. Odgrywane w tle ze specyficznym pogłosem są wizytówką tamtych czasów. Brzmienie gitar jest soczyste i przyjemne dla ucha. Dobrze słychać różne wstawki i ukąszenia. Zacną robotę wykonuje tu Bill Schmidt. Jego perkusja jest doskonałym przykładem nieskrępowanej rytmiki i pasji do nakurwiania podwójną stopą. Obecnie może nie jest to nic wielce odkrywczego ale już sobie wyobrażam jak w tamtych czasach urywało dupę maniax. „Master” to krążek dynamiczny i szczery w przekazie. Wykrzykiwane frazy dodają ten nieskazitelny, thrash’owy wydźwięk. Nie są tak wciągające jak regularny wokal ale dają radę. Na deser otrzymujemy interludium w formie basowej solówki / covera pieśni „Children Of The Grave” – Black Sabbath. Sama solówka to raczej rzecz klimatyczna aniżeli popisowa bo głęboki dilej psuje cały efekt w moim odczuciu. Sam kołwer natomiast jest przyjemnie utrzymany w konwencji płyty i dobrze się z nią integruje. Master to pozycja obowiązkowa dla fanów „muzyki klasycznej”!