Klasyczny rozkład: Grave – Into The Grave
GRAVE
Into The Grave (1991)
Szwecja, Century Media, Death Metal
KTO, GDZIE I KIEDY?
Początek zespołu Grave datuje się na rok 1986, jeszcze pod nazwą Corpse. Nazwa została zmieniona 2 lata później. Trzonem Grave byli ówcześnie Ola Lindgren, Jorgen Sandstrom (gitary) i Jens Paulsson (perkusja). Zespół został założony w szwedzkiej miejscowości Visby i jeszcze w 1988 roku nagrał pierwsze demo „Sick Disgust Eternal”. Przed ukazaniem się debiutu, powstały jeszcze 2 dema, 2 materiały Promo, ep’ka oraz 2 splity. Szczególnie ciekawy był ten drugi („In The Eyes Of Death”) w którym udział wzięli Unleashed, Tiamat, Asphyx i Loudblast. Rok 1991 przyniósł za sobą debiutancki materiał „Into The Grave”. Producentem był Tomas Skogsberg a oprawą graficzną zajął się Axel Hermann. Krążek doczekał się reedycji w 2001 roku z dodatkowymi utworami z ep’ki „Tremendous Pain” oraz z wcześniejszych demówek.
DLACZEGO TO KLASYK?
„Into The Grave” to brudny kawał, bezdyskusyjnie wulgarnego death metalu. Jego smród zwala z nóg ale i nie pozwala się oderwać. Zespół nieustannie prowadzi wojnę popierając ją grą w tempo ale nie jest to muzyka nadto chwytliwa. Bliżej jej do grindcore’owego łajna aniżeli melodyjnego wodospadu. Wokal to bezkompromisowy niszczyciel marzeń nastolatek o pozostaniu dziewicami. Szarpie nerwy i nie tylko. Zionie złem i jest bardzo bezpośredni. To samo tyczy się klimatu. Niezbyt klarowna produkcja wpływa dość korzystnie na zagęszczenie atmosfery „Into The Grave”. Można ją nożem ciąć ale chleba nie posmarujemy. Zero miałkości czy jakiejś pseudo-partaniny. Dość długie, 42 minuty, echem obijają się po głowie tworząc w niej pomniejsze tornada. Zawirowania i cyrkulacje są tu wszechobecne ale nie pozostawiają złudzeń. Jest niszcząca siła i w pewnym sensie – „mrok”. Mrok do zamaszystego nakurwiania a nie do umartwiania duszy, trzeba zauważyć. Klawisze mogą Was zaskoczyć ale dawka jest znikoma więc nie łudźcie się, że będzie Wam odpuszczone. Solówki to nie jest chleb powszedni Grave – raczej wisienka bez tortu. Na swój sposób jest to muzyka transowa. Opętuje słuchacza i jeśli tylko jest podatny na Grobowe zwyrodnienie to jest stracony. Wspaniała, old-school’owa perełka nie do końca na szwedzką modłę. Po swojemu ale jakże dobitnie. Doskonały akcent na koniec dnia.