Recenzja: Fleshgod Apocalypse – Agony
FLESHGOD APOCALYPSE
Agony (2011)
Włochy, Nuclear Blast Records, Symphonic Death Metal
Trzeba przyznać, że włoski Fleshgod Apocalypse przebojem wdziera się na światową scenę ekstremalną. Jest wiele rzeczy składających się na ich sukces. Przede wszystkim doskonała jakość wykonania, tak samej oprawy płyt jak i orgazm audio-wizualny (jakość klipu do „The Violation” budzi respekt) jaki jest nam dobitnie serwowany przez ponad 49 minut. Stosowanie orkiestracji rodem z Anorexia Nervosa sprawiło, że dostajemy twór bardziej egzotyczny i awangardowy. Do tego dochodzi mega promocja koncertowo – internetowa i mamy murowany sukces. To wszystko sprawiło, że podchodzę do Fleshgod Apocalypse jak do produktu z castingu. Może to trochę na wyrost ale nie czuję tu prawdziwych emocji ani realnego wpływu na odbiorcę. Moje odczucie potęguje także gwiazdorskie zachowanie kapeli na koncercie z Suffocation jak i w osobistym kontakcie korespondencyjnym. Mimo wszystko pozostaje jeszcze najważniejszy element Fleshgod Apocalypse czyli muzyka. Tu pojawiają się schody gdyż właśnie muzyka nie pozwala ich zmieszać z błotem. Są oni wyjątkowo dobrzy w tym co robią i przy tym – bardzo skuteczni. Są brutalni, ekstremalni i z łatwością wpadają w ucho. Duży w tym udział wspomnianych orkiestracji, których ani nie potępiam ani nie pochwalam a rzeczywiście, żywo przypominają mi francuskie Anorexia Nervosa w death metalowym wydaniu. Wychodzi im to naprawdę konkretnie ale hej – to już było ( black’owo ale jednak). Czuję się trochę oszukany – jak przy próbie wyłudzenia. Riffy wielokrotnie wybrzmiewają wraz z orkiestrą i do uszu własnych serwowana jest nam nieugięta perkusja – nie zna litości – łamie kark. Poza typowym growlem mamy też czyste pociągnięcia ozorem. Wyjątkowo udane, niemalże operowe posunięcie. Klasowo i z wyczuciem.
Jestem w rozterce ponieważ nie ma w tym krążku nic co mi się nie podoba. Z drugiej strony, nic mnie nie podnieciło na tyle aby pisać peany na temat „Agony”. Więcej świeżości znalazłem w poprzednim, pełnym krążku „Oracles”. Styl Włochów nieco ewoluował – jest bardziej spójny i „profesjonalny”. Zdecydowanie bardziej jak koncept album a nie kolejna płyta death metalowa. Doceniam ich trud i wysiłek tylko nie mogę się pozbyć wrażenia, że już to słyszałem i to w bardzo wiernej kopii! Reasumując (chociaż nie lubię reasumować). Znajdziecie tu wielką siłę – potęgę wręcz. Agresję i nieskończone pokłady kreatywnego podejścia do niszczenia. Power vocal czyli taki, który rozerwie Wam czaszkę oraz intensyfikację doznań na każdym poziomie. Nawet jeśli uważacie Anorexia Nervosa za pozerów to jest duża szansa, że będziecie podekscytowani „Fleshgodami”. Wyjątkowo zajebisty produkt, oddany ekstremalnej sztuce i muzyce symfonicznej… ale to już było.